rdfs:comment
| - Cześnik, Papkin, wchodzi za nim Wacław, który zostaje przy drzwiach. A bierz licho takie znoje! Ledwie idę, ledwie stoję — Ależ bo to było żwawo! Diablem gromił w lewo, w prawo — Ledwie żyję. — Każ dać wina! A starego. Wyschła ślina, Pot strugami ciecze z czoła — Któż me dzieła pojąć zdoła! Ja, bom widział. Ha! Widziałeś? — Gracko?... Gracko z tyłu stałeś. Z tyłu, z przodu, nic nie znaczy, Dobry rycerz wszędzie straszny. Ta bezczelność... Nie inaczéj, Bezczelności trzeba było, Aby walczyć z taką siłą. Waszeć kłamiesz, mocium panie... Tylko słuchaj, słuchać warto: Chciałem zdobyć rusztowanie, Lecz skończyłem tak zażarto, Żem się znalazł z drugiej strony; Przyciśnięty, otoczony Mularzami, pachołkami, Hajdukami, pajukami, A,
|
abstract
| - Cześnik, Papkin, wchodzi za nim Wacław, który zostaje przy drzwiach. A bierz licho takie znoje! Ledwie idę, ledwie stoję — Ależ bo to było żwawo! Diablem gromił w lewo, w prawo — Ledwie żyję. — Każ dać wina! A starego. Wyschła ślina, Pot strugami ciecze z czoła — Któż me dzieła pojąć zdoła! Ja, bom widział. Ha! Widziałeś? — Gracko?... Gracko z tyłu stałeś. Z tyłu, z przodu, nic nie znaczy, Dobry rycerz wszędzie straszny. Ta bezczelność... Nie inaczéj, Bezczelności trzeba było, Aby walczyć z taką siłą. Waszeć kłamiesz, mocium panie... Tylko słuchaj, słuchać warto: Chciałem zdobyć rusztowanie, Lecz skończyłem tak zażarto, Żem się znalazł z drugiej strony; Przyciśnięty, otoczony Mularzami, pachołkami, Hajdukami, pajukami, A, kroć kroci! jak się zwinę! Jak dwóch chwycę za czuprynę! — Dalej żwawo młynka z niemi! Jak cepami wkoło młócę, Ile razy się obrócę, Po dziesięciu ich na ziemi. Tak mi rosła wciąż mogiła, A gdy z murem równa była, Otworzyłem obie dłonie I stanąłem na tej stronie. Lecz co jeszcze... Tfy! do czarta!... Podziwienia rzecz jest warta, Że uniosłem z sobą jeńca — Teraz, panie, czekam wieńca. Cóż to znaczy? Komisarza Pana Milczka w jasyr wziąłem. A to po co? jakim czołem? Ja zabieram, co się zdarza. Waszeć z Bogiem ruszaj sobie I uwiadom swego pana, Że jak w jakim bądź sposobie Mnie zaczepka będzie dana, To mu taką fimfę zrobię, Iż nim rzuci wkoło okiem, Wytnie kozła pod obłokiem. Waść się wynoś szybkim krokiem. Poświęć się tu czyjej sprawie, Walcz jak Achil, radź jak Kato, Pozazdroszczą twojej sławie I sto czartów dadzą za to. Przebacz, panie, słów niewiele, Które wyrzec się ośmielę: Jesteś gniewny na sąsiada, Że ci czasem na zawadzie... Czasem? — zawsze. On powiada... Niech nie słyszę o tym gadzie. Czy nie byłoby sposobu, Ustąpiwszy ze stron obu, Zapomniawszy przeszłe szkody, Do sąsiedzkiej wrócić zgody? Ja — z nim w zgodzie? — Mocium panie, Wprzódy słońce w miejscu stanie, Wprzódy w morzu wyschnie woda, Nim tu u nas będzie zgoda. Dzisiaj umysł niespokojny Za porywczo sąd wyrzeka... Od powietrza, ognia, wojny, I do tego od człowieka, Co się wszystkim nisko kłania — Niech nas zawsze Bóg obrania. Lepiej nisko niż nic wcale. Brednia! Ale... Nie ma ale! Nie broń, panie, mieć nadziei... Bronię, do kroć sto tysięcy! I niech o nim nie wiem więcéj Ni o jego kaznodziei, Bo się obom, mocium panie, Jakem szlachcic, co dostanie!
|