abstract
| - Pokłady złotodajne, należące do terytorjum Alaski, są mianowicie położone nawewnątrz krzywej, którą zakreśla Yukon między Klondike i St. Michel, sięgając nią do koła polarnego. Jedna ich część graniczy z Circle City, miasteczkiem położonem o trzysta siedmdziesiąt kilometrów poniżej Dawson City. Tam bierze początek Birch Creek, dopływ, który wpada do Yukonu w niedalekiej odległości od Fortu tej samej nazwy, znajdującego się na kole polarnem na krańcu południowym zakrętu wielkiej rzeki. Już ostatnia kampanja dobiegała końca, kiedy rozeszła się pogłoska, że pokłady Circle City równają się pokładom Bonanzy. Wystarczyło to, aby tłum kopaczy podążył w tamtą stronę. Hunter i Malone byli w tej liczbie. Puściwszy w ruch eksploatację działki 131, wsiedli na parowiec stojący w porcie Yukonu, i podążyli do Circle City, aby zwiedzić okolicę Birch Creek’u. Nie odpowiedziała widać ich oczekiwaniom, powrócili bowiem do działki 131 z postanowieniem zatrzymania się w niej do końca kampanji. Nie omieszkaliby w przeciwnym razie podążyć do Dawson City, aby znalezione złoto zostawić w kasynach i domach gry tego miasta. – Obecność Huntera nie przyczyni się do spokoju w działkach a szczególnie tych, które znajdują się na Forty Miles – rzekł Lorique do obu kuzynów, dowiedziawszy się o przybyciu Teksańczyka. – Będziemy mieli się na baczności – odparł Ben Raddle. – Dobrze panowie zrobią – oświadczył nadzorca – ja ze swej strony robotnikom nakażę ostrożność. – Czy nie byłoby wskazane zawiadomić policję o przybyciu tych łotrów? – spytał Ben Raddle. – Musi ona wiedzieć już o nich – rzekł Lorique. – W każdym razie możemy wysłać umyślnego do Fort Cudahy, aby uprzedzić wypadki. – By God! – zawołał Summy Skim z niezwykłą u niego żywością – pozwólcie, że powiem, iż jesteście zbyt mało pewni siebie. Gdyby osobnik ten okazał się za gwałtowny, potrafimy odpowiedzieć mu jak należy. – Niech i tak będzie, Summy – rzekł Ben Raddle. – Ale pocóż masz się spotykać z tym człowiekiem? – Mamy dawne porachunki do załatwienia. – Zdaje mi się, że nie pozostałeś mu dłużnym – zaprzeczył Ben Raddle, nie chcąc, aby kuzyn narażał się na przykrości. – Stanąłeś w obronie kobiety, i to jest rzecz całkiem naturalna; osadziłeś Huntera jak należy, i ja postąpiłbym tak jak ty; ale tu, gdy idzie o bezpieczeństwo całej działki, pozostawmy to policji. – A jeśli jej nie będzie? – rzekł Summy nieustępliwie. – Jeśli jej nie będzie – odezwał się nadzorca – potrafimy obronić się sami, może pan być pewny. – Ostatecznie – rzekł Ben Raddle – nie jesteśmy tu poto, aby zajmować się oswobodzeniem Forty Miles od tych nędzników, lecz… – Aby sprzedać działkę – odpowiedział Summy Skim z pewnem podnieceniem, wracając zawsze do swej ulubionej zwrotki. – Powiedzcie mi, Lorique, czy wiadomo, co słychać z komisją nadgraniczną? – Mówią, że jest dopiero na południu – rzekł nadzorca – u podnóża góry Elie. – To za daleko, aby udać się do niej. – Zbyt daleko. Trzeba wracać do Skagway… – Przeklęty kraj! – zawołał Summy Skim. – Słuchaj, Summy – odezwał się Ben Raddle, kładąc rękę na ramieniu kuzyna. – Musisz uspokoić się trochę. Idź na polowanie, zabierz Neluta i przynieś nam dzisiaj dobrej zwierzyny. Przez ten czas będziemy poruszali rocker’em, starając się zebrać plon obfity. – Kto wie? – wtrącił nadzorca. – Dlaczegoż nie miałoby się nam zdarzyć to, co zdarzyło się w październiku 1897 r. pułkownikowi Earvay w Cripple Creek? – A co zdarzyło się temu pułkownikowi? – spytał Summy Skim. – Znalazł on w swej działce na głębokości siedmiu stóp tylko sztabę złota wartości sto tysięcy dolarów. – Peuh! – odezwał się Summy tonem pogardliwym. – Bierz strzelbę, Summy – rzekł Ben Raddle. – Poluj do wieczora i strzeż się niedźwiedzi! Summy Skim nie miał nic lepszego do roboty, niż iść za radą kuzyna. Neluto i on podążyli wąwozem, a w kwadrans później rozlegał się odgłos ich strzałów. Ben Raddle zaś wrócił do swej pracy, nakazawszy robotnikom nie zwracać uwagi na zaczepki działki 131. Tego dnia wszakże nie zaszło nic szczególnego w obu działkach. Podczas nieobecności Summy Skim’a Ben Raddle miał sposobność ujrzenia Huntera i Malone’a. Linja graniczna, ciągnąca się dotychczas na swem dawnem miejscu, przechodziła koło wąwozu, dążąc na południe. Domek Teksańczyków stał naprzeciwko domku Lorique’a na przeciwległej stronie. Ben Raddle przeto mógł widzieć ze swego pokoju Huntera i jego towarzysza przechadzających się po działce 131. Nie starając się zwrócić ich uwagi na siebie, ani również kryć się przed nimi, stał oparty o krawędź okna parterowego domku. Hunter i Malone zbliżyli się do granicznego słupa, rozmawiając z ożywieniem. Rzuciwszy spojrzenie na rzekę i sąsiadujące z nią działki, zbliżyli się do wąwozu. Że byli w złych humorach, o tem wątpić nie było można, gdyż wydajność działki 131 od początku kampanji była jedną z najgorszych, gdy działka graniczna dawała znaczny dochód. Hunter i Malone szli wzdłuż wąwozu, tak że niebawem znaleźli się prawie na wysokości domku. Stąd spostrzegli Ben Raddle’a który udawał, że nie zwraca wcale na nich uwagi, pomimo że widział doskonale, iż szukali z nim zaczepki, wymachując groźnie rękami i podnosząc głos nadmiernie. Skoro się oddalili, zbliżył się do nadzorcy poruszającego płóczką. – Widział ich pan? – zagadnął Lorique. – Widziałem, ale nie myślę zwracać uwagi na ich zaczepki. – Pan Skim wydaje mi się mniej cierpliwy… – Będzie musiał jednak uspokoić się – oświadczył Ben Raddle. – Powinniśmy udawać, iż nie znamy tych ludzi wcale. Dni następne upłynęły bez wypadku, Summy Skim, zachęcany przez kuzyna, wyruszał wczesnym rankiem na polowanie wraz z Indjaninem, wracając dopiero po południu. Robotników jednak było coraz trudniej utrzymać w pewnej od siebie odległości, gdyż z postępem pracy zbliżali się coraz bardziej do słupów granicznych. Już niebawem miała nadejść chwila, w której, jak mówił nadzorca, mieli się spotkać „kilof z kilofem, motyka z motyką”. Najmniejszy sprzeciw wywołać mógł spór, a od sporu do utarczki, od utarczki do bójki był krok tylko. Któż zdolny byłby ich powstrzymać? A przytem czy Hunter i Malone nie postarają się wywołać zamieszek i w innych działkach amerykańskich? Można było spodziewać się wszystkiego po tych łotrach, a w takim razie policja z Fort Cudahy byłaby zupełnie bezsilna. Dwie doby upłynęły spokojnie. Teksańczycy nie pokazywali się zupełnie. Może zwiedzali pokłady Forty Miles Creek położone na terytorjum Alaski, dość że pomimo kilku przemówień między robotnikami nie zaszło nic godniejszego zaznaczenia. Przez następnych trzy dni Summy nie mógł chodzić na polowanie z powodu niesprzyjającej pogody. Deszcz lał chwilami potokiem i z konieczności musiano siedzieć w domku. Przemywanie piasku stawało się wtedy bardzo trudne; szyby pełne były wody, która rozlewając się po powierzchni działki, tworzyła grubą warstwę błota, sięgającego po kolana. Dwaj kuzynowie skorzystali z tych wolnych chwil, aby zważyć wydobyte złoto i ułożyć je w workach. W przeciągu ostatnich dwu tygodni wydajność działki 129 zmniejszyła się nieco. Posyłka jednak do Dawson City nie wynosiła mniej niż dziesięć tysięcy dolarów. Przeciwnie eksploatacja Jane Edgerton przynosiła coraz większe dochody tak, że w krótkim czasie mogła ona dołączyć do posyłki swych sąsiadów sumę dwunastu tysięcy dolarów. Pracę podjęto dopiero 3 sierpnia po południu. Po dżdżystym ranku niebo wyjaśniło się pod wpływem południowo-wschodniego wiatru. Ale należało się spodziewać burz, które w tym miesiącu bywają straszne, sprawiając wielkie szkody. Tego dnia Teksańczycy powrócili z wycieczki. Zamknęli się natychmiast w swym domku, ukazując się dopiero 4 sierpnia. Summy Skim, korzystając z pogody, wybrał się na polowanie. Doniesiono mu, że kilka niedźwiedzi pokazało się w dole, Summy zaś marzył o podobnem spotkaniu. Nie byłoby ono zresztą pierwszem dla niego; niejedno z tych zwierząt padło od jego kuli w Green Valley. Tego dnia Lorique miał szczęście. Kopiąc dołek prawie u granicy działki, natrafił na kawałek złota wartości co najmniej czterystu dolarów, czyli dwu tysięcy franków francuskich. Nadzorca nie mógł powstrzymać swej radości i z całych sił zaczął zwoływać towarzyszy. Robotnicy i Ben Raddle przybiegli, a zobaczywszy kawałek złota, wielkości orzecha, tkwiący w odłamku kwarcu, krzyknęli z podziwu. W działce 131 zrozumiano o co chodzi. Zawrzał tam gniew, zresztą całkiem zrozumiały, gdyż od jakiegoś czasu robotnicy amerykańscy nie mogli natrafić na miejsce złotodajne i praca ich stawała się coraz bardziej jałową i kosztowną. Wśród zgiełku dał się słyszeć zjadliwy głos Huntera: – Czy tylko te psy z łąk Far West’u mają być szczęśliwi! W ten sposób wyrażał się o Kanadyjczykach. Ben Raddle usłyszał obelgę. Zdobywszy się na milczenie, odwrócił się od grubjańskiego osobnika, ruszając ramionami na znak pogardy. – He, tam – wołał Teksańczyk – muszę z panem pomówić, panie z Montrealu. Ben Raddle milczał. – Cóż ma mnie wstrzymywać! – wołał dalej Hunter. File:'The Golden Volcano' by George Roux 35.jpg I z temi słowy chciał się rzucić w stronę Ben Raddle’a, lecz Malone go powstrzymał. Nie przeszkodziło to jednak, że robotnicy dwu działek grozili sobie ruchami i głosem, z czego można było rokować, iż walka rozpocznie się niebawem. Tego wieczora Summy Skim powrócił z polowania w najlepszym nastroju, gdyż udało mu się zabić niedźwiedzia, wprawdzie nie bez przygody, o której ze szczegółami opowiedział Ben Raddle’owi Inżynier przemilczał zajście z Hunterem, więc po wieczerzy położyli się niebawem i Summy zasnął twardym snem myśliwego. Nazajutrz robotnicy mieli się spotkać u granicy działek. Co z tego miało wyniknąć? Czy Hunter i Malone będą znów szukali zaczepki i podburzą swoich pracowników? Było to wielce prawdopodobne. A tu ku wielkiemu zmartwieniu Ben Raddle’a Summy nie wybierał się na polowanie. Pogoda była niepewna; gęste chmury nadciągały z południo-wschodu. Burza wisiała w powietrzu. Cały ranek część robotników zajęta była przemywaniem, druga zaś pod kierownictwem Lorique’a kopała ziemię prawie na granicy dwu posiadłości. Do południa szło wszystko w porządku. Oprócz kilku złorzeczeń obustronnych, na które nadzorcy nie zwracali uwagi, nie doszło do żadnego poważniejszego starcia. Niestety, po południu rzeczy wzięły inny obrót. Hunter i Malone przechadzali się po swojej działce, dwaj zaś kuzynowie – po swojej. – Co? ci łotrzy już są zpowrotem? – odezwał się Summy Skim. – Nie widziałem ich jeszcze… A ty, Ben? – Owszem… wczoraj – odpowiedział wymijająco Ben Raddle. – Zrób tak jak ja. Nie zajmuj się nimi. – Ależ spoglądają na nas w sposób, który mi się wcale nie podoba… – Nie zwracaj na nich uwagi. Teksańczycy zbliżyli się. Ale ponieważ zaczepnym ich spojrzeniom nie towarzyszyły obelżywe słowa, więc Summy Skim mógł udawać, że ich nie dostrzega. Tymczasem robotnicy nie przestawali pracować po obu stronach granicy, oczyszczając grunt, zbierając błoto, aby je zanieść do przemywania. Byli już tak blisko, że dotykali się motyką i kilofem. O godzinie piątej, zanim się opatrzono, dały się słyszeć gwałtowne krzyki. Ben i Summy z jednej, Hunter i Malone z drugiej strony przybiegli, spotykając się wzajemnie. Robotnicy obu działek przerwali pracę, głosząc zwycięstwo. Bonanza była odkryta. Już przy ostatniem przemywania piasku wydajność złota przewyższała wartość stu dolarów, kiedy na dnie wgłębienia odkryto bryłę złota wartości co najmniej dwu tysięcy dolarów, na którą położyli nogę obaj dozorcy równocześnie. – Do nas należy! – wołał Hunter zasapany. – Nie, nie! – zaprzeczał Lorique, nie puszczając sztaby. – Do ciebie, psie?… Spójrz na słup. Zobaczysz czy nie na moim stoisz gruncie! Spojrzawszy na linję demarkacyjną, oznaczoną dwoma sąsiedniemi słupami, Lorique stwierdzić musiał, że w przystępie gorliwości, przekroczył granicą i westchnąwszy, chciał już ustąpić, gdy Ben Raddle wmieszał się w rozmowę: – Jeżeli przekroczyliście granicę, Lorique’u, – rzekł głosem spokojnym – to dlatego że została przesunięta tej nocy. Wszyscy mogą się przekonać, że słupy nie stoją na swoich miejscach, ale o metr na wschód. Istotnie. Szereg słupów tworzył linję łamaną, zakreślając ku wschodowi kąt na wysokości obu działek. – Złodzieju! – zawył w twarz Hunterowi nadzorca. – Złodzieju, ty sam! – krzyknął Hunter, rzucając się na Kanadyjczyka, który upadł zaskoczony znienacka. Summy Skim podbiegł ku nadzorcy przytrzymywanego przez Huntera. Ben Raddle wślad za kuzynem chwycił za gardło nadbiegającego Malone. W mgnieniu oka Lorique był oswobodzony, a Hunter zkolei powalony został na ziemię. Wtedy powstał chaos niesłychany. Motyki i kilofy, zamieniwszy się w silnych rękach na straszną broń, groziły wylewem krwi, gdyby straż policyjna, obchodząca w tej chwili Forty Miles, nie była się zjawiła w porę. Dzięki tem u oddziałowi, złożonemu z pięćdziesięciu ludzi odważnych, utarczka została przerwana. Ben Raddle zagadnął pierwszy Huntera, któremu złość odebrała mowę. – Jakiem prawem chciał pan przywłaszczyć sobie nasze dobro? – Twoje dobro – zawył grubjańsko Hunter – schowaj sobie twoje dobro… Nie będziesz się niem cieszył długo! – Spróbuj mi je odebrać – pogroził Summy, zaciskając pieści. – O! z tobą – wrzeszczał Hunter pieniąc się – mamy jeszcze porachunki do załatwienia. – Kiedy zechcesz – rzekł Summy Skim. – Kiedy zechcę!… A zatem!… Hunter przerwał nagle. Jane Edgerton poprzedzona przez Patricka, wracała z całodziennej pracy do działki 129. Usłyszawszy niezwykły hałas, zbliżała się szybkim krokiem do miejsca zgiełku, Hunter poznał ją natychmiast. – A – rzekł, drwiąc – wszystko się tłumaczy. Dzielny obrońca kobiet bronił własnej sprawy. – Nędzny tchórzu! – zawołał oburzony Summy. – Tchórzu! – Tak, tchórzu – powtarzał Summy Skim, tracąc panowanie nad sobą – i to zbyt podły, aby przyjąć wyzwanie. – Zobaczysz! – zawył Hunter. – Znajdę cię! – Kiedy będziesz chciał – odparł Summy Skim. – Choćby jutro. – Tak, jutro! – rzekł Hunter. Skoro policja przeniosła słupy na dawne miejsce, robotnicy musieli wrócić do swych dawnych stanowisk. Lorique zaś zabrał z triumfem wspaniałą zdobycz, która wywołała całą kłótnię. – Summy – rzekł Ben Raddle – nie możesz się bić z tym łotrem. – A jednak będę. – Nie, Summy, nie będziesz. – Będę, mówię ci, a jeżeli uda mi się wpakować mu kule w łeb, będzie to najpiękniejszy czyn myśliwski mego życia. Polowanie na wstrętną bestję. Pomimo wszelkich wysiłków Ben Raddle nie mógł wpłynąć na postanowienie kuzyna. Zniechęcony zwrócił się do Jane Edgerton o pomoc. – Miss Jane! – zawołał Summy. – Właśnie dla niej pojedynek ten jest potrzebny, Hunter ją poznał i będzie ją prześladował. – Ależ ja nie potrzebuję, aby się mną opiekowano – odezwała się Jane prostując swą wątłą postać. – Dajcie mi pokój – zawołał zrozpaczony Summy. – Chyba jestem o tyle dorosły, abym wiedział, co mam robić. A w tej chwili mam… – Co? – Jeść obiad tylko – oświadczył Summy Skim, siadając z taką energją, że stołek rozleciał się na trzy części. Nieprzewidziana klęska miała przeszkodzić, a przynajmniej opóźnić rozwiązanie palącej tej sprawy. Powietrze tego dnia stawało się z godziny na godzinę cięższe. Około siódmej, w atmosferze, przesiąkniętej elektrycznością, zaczęły się pojawiać błyskawice, a odgłos gromu dał się słyszeć na południo-wschodzie. Pomimo że słońce było wysoko, ciemności zasłoniły horyzont. Po południu zauważono w niektórych działkach zjawiska niepokojące, jak głuche drgania podziemne, którym towarzyszyły przeciągłe odgłosy i wytryski gazów siarkowych z niektórych szybów. Nie ulegało wątpliwości, że żywioły podziemne dały znać o sobie. O godzinie pół do jedenastej w chwili gdy w domku działki 129 miano się układać do snu, dało się odczuć silne wstrząśnienie. – Trzęsienie ziemi! – zawołał Lorique. Zaledwie wymówił te słowa, gdy domek przewrócił się, jak gdyby zabrakło mu fundamentów. Wielkie szczęście, że mieszkańcy zdołali zeń wybiec. Natomiast co za widok ukazał się ich oczom! Grunt działki znikał pod gwałtowną powodzią. Wody rzeki, wystąpiwszy z brzegów płynęły poprzez pokłady, torując sobie nowe łożysko. Zewsząd słychać było krzyki bólu i rozpaczy. Robotnicy, zaskoczeni w swych szałasach, ratowali się ucieczką przed ogarniającą ich powodzią. Drzewa wyrwane z korzeniami, lub złamane, płynęły z szybkością pociągu. Powódź zbliżała się do zwalonego domku. Jeszcze sekunda, a woda go zaleje. – Uciekajmy! – zawołał Summy Skim i, porywając Jane Edgerton w ramiona, rzucił się z nią ku pochyłości. W tej chwili pień brzozy uderzył Ben Raddle’a, łamiąc mu nogę poniżej kolana. Lorique i Neluto, spieszący mu z pomocą, przewróceni zostali zkolei. Wszyscy trzej byliby zginęli, gdyby nie Patrick. Podczas gdy powracający Summy unosił na swych plecach kuzyna, olbrzym schwycił nadzorcę i sternika i pewny siebie, jak skała wśród rozszalałych wód, prowadził ich zdala od fali. Po chwili wszyscy byli ocaleni. Przy odblasku błyskawic klęska występowała w całej swej grozie. Domek znikł, a z nim skarby dwu kuzynów i Jane Edgerton. Pagórek, przez który przechodziła rano i wieczór, zmienił swoje zarysy. Obijała się o niego cała masa wód, pokrywająca na kilometr długości prawy brzeg Forty Miles Creek. Wraz z dwudziestu innemi działkami przykryta została własność dwu kuzynów i Jane Edgerton warstwą wody wysokości dziesięciu metrów. Napróżno spadkobiercy Josias Lacoste’a przebyli tysiące kilometrów, aby wyzyskać jak najkorzystniej działkę 129; spuścizna znikła na zawsze. Działka 129 już nie istniała.
|