abstract
| - — Kochany bracie — nieśmiało odezwał się Jehanek — przyszedłem cię odwiedzić. Archidyakon oczu nań nawet nie podniósł. — I cóż dalej? — Bracie mój — mówił obłudnik — tak jesteś dla mnie dobrym i takie wyborne rady mi dajesz, że zawsze ku tobie się zwracam. — No, i co więcej? — Niestety, bracie mój kochany, wielką miałeś słuszność, gdyś powiadał: „Jehanku, Jehanku! cessat doctorum doctrina, discipulorum disciplina! Jehanku, bądź roztropnym! Jehanku ucz się! Jehanku nie wałęsaj się po mieście bez należytego powodu i bez pozwolenia nauczyciela! Nie bij się z Pikardczykami: noli, Johannes, verberare Picardos. Nie gnij jak osioł niepiśmienny, quasi asinus illitteratus, na ławce szkolnej, Jehanku! pokornie przyjmij chłostę z rąk przełożonych! Jehanku pejdź co wieczór do kaplicy i odśpiewaj antyfonę z psalmem i modlitwą do Najświętszej Maryi Panny Królowej niebios!” Niestety, niestety, powiadam ci, doskonałe to wszystko były rady. — A następnie? — Mój bracie najdroższy, masz oto przed sobą winowajcę, zbrodniarza, nędznika, libertyna, człeka ze wszech miar okropnego. Tak jest, bracie; Jehan wszystkie twe rady puścił na słomę i gnój pod stopy namiętności ludzkich. Strasznie ukarany za to zostałem, Bóg niesłychanie jest sprawiedliwym. Dopóki miałem pieniądze, wyprawiałem hulanki, biesiady, szaleństwa. Ach, jakże rozpusta jest powabną, gdy na nią patrzysz z przodu, a jak obrzydliwą wtedy, gdy się od ciebie odwróci. Obecnie nie mam już ani jednego tynfa; sprzedałem swe prześcieradło, koszulę swą przedostatnią, et caetera; bywaj mi zdrowa, uciecho! jarząca świeczka zgasła, pozostał tylko nędzny łojowy knocik pod nos mi dymiący! Dziewczęta naigrawają się ze mnie. Wodę już tylko piję. Obarczają mię zgryzoty sumienia i wierzyciele. — Skończyłeś? — Niestety, najdroższy mój bracie, chciałbym odtąd lepszy żywot rozpocząć. Przychodzę do ciebie pełen skruchy i żalu. Jestem grzesznikiem żądnym poprawy. Spowiadam się. Biję się w piersi z całych sił moich. Najzupełniejszą masz racyę, bracie, gdy żądasz bym został magistrem i pod-monitorem kollegium Torchi. Oto właśnie poczułem w tych czasach gorące do tego stanu powołanie. Ale atramentu nie mam, trzeba go kupić; papieru nie mam, trzeba go kupić; piór nie mam, książek nie mam, trzeba to wszystko kupić. Trochę gotówki byłoby tu rzeczą zbawienną, i w tym tu celu udaję się do ciebie, najukochańszy bracie, z sercem pełnem skruchy. — Czy już wszystko ? — Tak jest — odpowiedział żak. — Trochę pieniędzy. — Nie mam ani grosza. Żak wygłosił wtedy z miną poważną i stanowczą zarazem: — Jeżeli tak, bracie mój, to bardzo mi jest przykro oświadczyć ci, że gdzie indziej robią mi najpiękniejsze propozycye i zachęty. Nie chcesz mi dać pieniędzy?... Nie?... W tym wypadku zaciągam się do szałaszników. Wymawiając potworny ten wyraz, przybrał postawę Ajaxa; pewnym był, że gromy spadną mu na głowę. Archidyakon rzekł na to najchłodniej: — Zaciągnij się do szałaszników. Jehan złożył mu ukłon głęboki i gwiżdżąc zbiegł po schodach klasztornych. W chwili gdy przechodził dziedziniec klasztorny, pod oknem celki swojego brata, posłyszał jak się to okno otwarło, podniósł głowę, i ujrzał wychylające się surowe oblicze archidyakona: — Idź do szatana! — zawołał dom Klaudyusz — oto są ostatnie pieniądze, jakie otrzymujesz odemnie. Jednocześnie ksiądz cisnął Jehankowi sakwą, która mu guz na czole wypędziła, a z którą żak odszedł, zarazem gniewny i uradowany, jak pies uderzony kością pełną szpiku.
|