abstract
| - 'KIRKOR Na Boga! Nie płacz, najmilsza... bo ci będzie łzawy Głos odpowiadał nierycerskim echem... Ani mię trzymaj przymileń uśmiechem, Bo moje oczy olśnione po słońcu Drogi nie znajdą... Niech pierś uniesiona Ciężkim westchnieniem z krągłego robrońcu Czarów nie rzuca, niech twoje ramiona Wiszą ku ziemi jak uwiędłe bluszcze. Gdzie jedziesz? Mężu... ja ciebie nie puszczę! Dlaczego jedziesz? czyś poprzysiągł komu? Sobie przysiągłem. Bogdaj ogień gromu Bóg rzucał tobie przed konia podkową; Może piorunem twój koń przerażony, Piorunem w bramę powróci zamkową. Więc ty na długo chcesz zaniechać żony? Za trzy dni wrócę... Czyś ty kiedy liczył, Ile w dniu godzin? ile chwil w godzinach? Niechaj wie człowiek, że mu Bóg pożyczył Życia na krótko, niechaj odda w czynach, Co winien Bogu. Lecz ty winien żonie Pozostać z żoną... Nic mię nie zatrzyma, Muszę odjechać - daj mi białe skronie! Przed ludzi okiem ty wiesz, że prawdziwe Pocałowania dają się oczyma, A biedne usta, tak jako pierzchliwe Jaskółki, muszą w lot z białego kwiatka Chwytać miodową pocałunku muszkę: - Bądź zdrowa, żono... Gdzie jest nasza matka? Może śpi jeszcze, pożegnaj staruszkę: Nie mogę czekać. W skarbcu masz pieniążki, Szafuj... i baw się... - daj mi czoło białe, Jeszcze raz... - żono! nie lubię tej wstążki, Czoło należy do mnie, czoło całe, Rozwiąż tę wstążkę... Mężu, uczyniłam Ślub. Ślub po siostrze... tak... lecz gdy powrócę, To wiedz się z Bogiem, ale mi się wyłam Z takiego ślubu... Tak... Bo się pokłócę Z tobą, kochanko... i to nie na żarty. - Bądź zdrowa. - Chamy na koń! - niechaj warty Czuwają w zamku... Wspominaj mnie... Mężu! Odjechał... po co? Gdzie? - Sumnienia wężu, Ty mi powiadasz: oto mąż odjechał Szukać Aliny... ona w grobie - w grobie? Lecz jeśli znajdzie grób? - Tak się uśmiechał, Jakby chciał mówić: przywiozę ją tobie, A zdejmiesz wstążkę, jak przywiozę. Pani!... Hrabia zaklina, abyś mu przez okno Posłała uśmiech... Mężowie, żegnani Żon uśmiechami, sami we łzach mokną. Pojechał... Ktoś ty, rycerzu?... Dowodźca Warty zamkowej. - Nagrodzę ci hojnie Czujność i wierność... Nie potrzeba bodźca Temu, kto służy rycersko i zbrojnie Tobie, grafini... Otośmy dostali Zamkowi temu obronę tajemną; Ach! my oboje będziemy czuwali, Ja nad aniołem - ty, anioł, nade mną. Jak się nazywasz? Fon Kostryn... Nie z Lachów? Z niemieckich książąt rodzę się. Wygnany? Jak biedny ptaszek spod płonących dachów W lot się puściłem... dziś obcy... nieznany Własnej ojczyźnie, sługa w obcym kraju; Niech to nie będzie moim potępieniem! Ty także obca... Co? Ty jesteś z raju. Jak ja się prędko poznałam spojrzeniem Z tym cudzoziemcem. - Ja mu nic nie winna - Szukałam okiem przerażonym w tłumie Kogoś. - Wierzyłam, że tu być powinna Bratnia mi dusza... dusza moja... z moją... Zacząć - jak? spojrzeć - jeżeli zrozumie, Przemówić. - Dziwnie, że się ludzie boją Ludzi jak Boga i więcej niż Boga. - Będę odważną z ludźmi... Córko droga! Co to się stało? Królewic odjechał? Cóż stąd? Nazajutrz po ślubie zaniechał Żoneczki młodej... czyś go zagniewała? To by źle było! Jakże ty dziś spała, Gołąbko moja? wszak mówią, że trzeba Pamiętać zawsze sen na nowym łożu. Otóż ja śniłam, że do mnie aż z nieba Przyszła Alina, ot tak niby w morzu Płynąc w obłoczkach... i rzekła... Różaniec Mów lepiej, matko. Czy ty chcesz kaganiec Włożyć na usta matce? Matko stara, Zamek nie chata, tu zatrudnień chmara, Tu nie snów słuchać... Jakaś tam hołota Stoi przed bramą i wykrzyka hardo, Aby ją puścić przez zamkowe wrota. A straż złożoną na krzyż halabardą Zamknęła bramy... Ta chłopianka stara Z drabiniastego woza bez ustanku Krzyczy żołnierzom: "Powiedz, mój kochanku, Matce Kirkora żony, że Barbara, Jej przyjaciółka, zjeżdża w odwiedziny". To moja kuma... jakie tam nowiny?... Odprawić ten wóz. Balladyno? Matko! Czy ci się sprzykrzył zamek?... dobra droga, Możesz odjechać z tą starą... Co?... klatką? Tym drabiniastym wozem? - A, na Boga! Córko, co mówisz? O! to żarty...żarty... Każ, matko, wóz ten wyprawić... Wyprawcie. - Powiedzcie, że śpię. A jeśli uparty Wóz nie odjedzie, rozumiecie - warty Czuwają w zamku... Tylko nie nabawcie Biedy... to stara. Prawda, córko moja, Gdyby przyjmować, toby tu jak z roja Sypało chłopstwo. - Niechaj nas kochają Z daleka - prawda? Córki rozum mają, Ty nie głupiutka; kiedy zaczniesz prawić, To księdza nawet nie zrozumie głowa. Moja córuniu! Każ ty przecie sprawić Sukienkę matce, bo już ta cycowa Ma blade kwiatki, a jak tu kobiecie W szarak się ubrać? Córko! moje życie! To jutro, matko, przypomnij. - A tobie Starej kobiecie, lepiej nie wychodzić Z ciepłej komnaty... Ach, nudno jak w grobie Tak samej siedzieć... Czy ty chcesz zagrodzić Zamek matuli?... Nie - nie... Kocha mię?... prawda, córko? A malina Na twoim czole? Ta plama... o! pokaż... Czy boli ciebie? Ty nigdy nie kwokasz, Kurko, choć boli... a to może boli?... Dosyć już, matko... Woda spod topoli Obmyć nie mogła... o! córko kochana... To jakaś dziwna i okropna rana, Bladniesz, by o niej wspomnieć... Więc dlaczego Wspominasz, matko?... To z serca dobrego... Z dobrego serca... Wierzę! wierzę! wierzę! Matko, idź teraz do siebie na wieżę. Do mojej ciupy?... Tam ci jeść przyniosą... I pić przyniosą... I pić jak ptaszkowi?... Idź, matko! To już z moją siwą kosą Będę się bawić... Tylko służalcowi Każ mi jeść przynieść... nie zapomnij... Piekło! Mieszam się - bladnę... Ja się kiedyś zdradzę Przed matką, mężem... Wszystko się urzekło Na moją zgubę. Ludzie jako szpaki Uczone mowy, przez okropną władzę Sprawiedliwości, nie myśląc o mowie Tak mówią, jakoby tajnymi szlaki Dążyli ciągle w głąb serca. Surowie Kładą sędziego pytanie: czyś winna? Krętymi słowy... Matka, mąż, oboje, I mąż, i matka - ta kobieta gminna. Trzeba ją kochać, to matka. Pokoje Kazałem suto osnuć w złotogłowy. Dziś dzień poślubny... dziś na dwór zamkowy Zjadą się liczne pany i rycerze, Wasale twoi... Trzeba zamknąć wieżę, Gdzie mieszka moja - mamka; - ona chora, Snu potrzebuje. Jak to - ta potwora Mlekiem poiła twoje usta śliczne? Ach nie!... Ta chyba bogini niebieska, Co ma błękity lała drogi mleczne Tak, że się każda białych piersi łezka W gwiazdę mieniła i dziś ludziom płonie; Ta sama chyba na śnieżystym łonie Ukołysała ciebie... Mój rycerzu, Złote masz usta... Ty dyjamentowe Serce. - Kazałem na Gopła pobrzeżu Zapalić smolne beczki i ogniowe Słupy; do ognia weselnego lecą Weseli goście. Czy pochwalasz pani? Czyń, jak przystoi. Wieże się oświecą Jasnym kagańcem, i tylko wybrani Goście do zamku mają być przyjęci. Właśnie dziś jakiś prostak bez pamięci Wdzierał się tutaj, kazałem go psami Poszczwać za wrota. Śmiałek nad śmiałkami, Psom odszczekiwał ciągle, że znał ciebie, A w takich ustach to bluźnierstwo srogie. Któż by to mógł być? Ktoś z tych, co po chlebie Pańskim się włóczą, i szaty ubogie Łatają nitką wyskubaną z płaszcza Panów, gdy nadto blisko przypuszczają Taką hołotę... wyszczekana paszcza. O! ty go nie znasz... twe usta nie mają Zgłosek na takie imię - jakiś gbura - Grabiec... Co? Grabiec? Tego chłopstwa chmura To jak szarańcza. Przebacz mi, grabini, Królowa kwiatów na próżno obwini Chłopianki ulów, że koło niej brzęczą. Albo się owiń niewidzialną tęczą Przed ludzi okiem; albo znoś cierpliwie Nasze wejrzenia... O! ty, syn książęcy, Mięszasz się próżno z tymi, co na niwie Wiejskiej wyrośli... z tysiąca tysięcy Możesz być pierwszym, byłeś tajemnicy Umiał dochować. Chodźmy do skarbnicy Zaczerpnąć nieco złota, aby godnie Gości przyjmować... Poniosę pochodnie.
|