abstract
| - Jeżeli mamy wierzyć mitologii, cieśninę czteromilowej szerokości wypada nam zawdzięczać poprzednikowi pana Lesseps, to jest Herkulesowi, który otworzył ją prądom Atlantyku, krusząc jednem uderzeniem swej maczugi zbyteczną część lądu Śródziemnego morza. Oto co Cypel Pescade nie byłby pominął opowiedzieć swemu przyjacielowi Przylądkowi Matifon, wskazując mu na północ skałę Gibraltar, na południe zaś górę Hacho. W rzeczy samej Calpé i Abyla są właśnie dwoma kolosami, które dziś jeszcze noszą nazwę swego nieśmiertelnego przodka. Bezwątpienia Przylądek Matifon byłby ocenił, jak na to zasługiwała ta „próbka siły” bez uczucia zawiści w swem poczciwem sercu i prowansalski Herkules uchyliłby głowę przed dziełem syna Jupitera i Almany. Ale Przylądek Matifon nie znajdował się pomiędzy podróżnymi, bedącemi na pokładzie parowca. Nie było też i Cypla Pescade. Pierwszy pielęgnując drugiego pozostał wraz z przyjacielem na wyspie Antekricie. Jeżeliby później okazała się niezbędna potrzeba, dwaj akrobaci, mieli być zawezwani telegrafem i jednym z elektryków do wskazanego miejsca odstawieni. File:'Mathias Sandorf' by Léon Benett 082.jpg Tylko doktór i Piotr Batory odbywali tę podróż parowcem, pozostającym pod dowództwem kapitana Koestrika i Luigiego. Ostatnia wyprawa do Sycylii, jak wiadomo, spełzła na niczem, gdyż nie odszukano śladu Sarkaniego i Silasa Toronthala, a niepożądana śmierć Sycylijczyka uniemożliwiła na razie zamiary doktora. Zatracony ślad należało odszukać, zniewalając Karpenę do wyznania, co wiedział o Sarkanym i jego wspólniku. Ponieważ Hiszpan odesłanym został do Centy, przeto trzeba go było tam odszukać i postarać się o bliższe z nim porozumienie. Centa jest niewielkiem wprawdzie, silnie ufortyfikowanem miastem, zbudowana na pochyłościach góry Hacho, oddaloną jest o trzy mile od Gibraltaru. W roku 1483 odebrana Arabom przez Portugalczyków, skutkiem zjednoczenia Portugalii z Hiszpanią przeszła w ręce ostatnich. Nie ma pono nic piękniejszego od tej słynnej cieśniny, przez którą Śródziemne morze zasila wody Atlantyckiego Oceanu. Tym to kanałem przybywa z północnej Europy i dwóch Ameryk, tysiące okrętów, zapełniających setki portów tych niezmiernych wybrzeży. Z tej cieśniny ujętej w najwspanialsze ramy, składające się z malowniczych gór, wypływają i wpływają owe potężne pakieboty, te wojenne okręta, którym geniusz Francuza otworzył przystęp do Indyjskiego oceanu i do mórz północnych. Nikt nie zdoła oprzeć się czarującym wdziękom tych wzniosłych piękności, jakie nastręczają rozpatrującemu oku te dwa kontynenta Europy i Afryki, stawiając naprzeciw siebie zachwycające widoki cieśniny Gibraltar. Około dziesiątej godziny zrana, „Ferrato” zarzucił już kotwicę w porcie, a raczej w miejscu odległem o dwieście czterdzieści sążni od wybrzeża, o które rozbijają się fale głębokiego jeziora. Jest tu tylko jedna przystań, należąca do obcego obwodu, wystawiona na nieustanne uderzenia srożących się bałwanów Śródziemnego morza. Jeśli okręta nie mogą zatrzymać się na zachodniej stronie Centy, znajdują na szczęście dogodniejszą przystań położoną na drugiej stronie skały, która osłania je przed ostremi wschodniemi wiatrami. Po zwiedzeniu okrętu przez sanitarną komisyą i po sprawdzeniu dokumentów, doktór i Piotr Batory kazali spuścić łódź, ażeby wylądować na wybrzeżu, znajdującem się pod murami miasta. Przybywali tu z postanowieniem uprowadzenia ze Sobą Karpeny, ale nie wiedzieli jeszcze, w jaki sposób zdołają zamiary swe uskutecznić. Plan porwania miał doktór ułożyć dopiero po ścisłem zbadaniu wszelkich okoliczności i miejsca, w którem Hiszpan był uwięziony. Tym razem doktór nie starał się zachować incognita — przeciwnie. Jego agenci, umyślnie wysłani do miasta, rozpuścili wieści o przybyciu sławnej w świecie osobistości. Któż zresztą nie znał nazwiska doktora Antekritta, można rzec, ubóstwianego w całej Arabii, począwszy od Suezu aż do przylądka Spartel. Wszyscy tu wiedzieli o niezrównanym talebie, o mędrcu, który obecnie zamieszkał stale na swojej wyspie Antekricie, kąpiącej się w morzu Syrt. To też Hiszpanie i Marokanie witali doktora z uniesieniem. Zresztą w Cencie wstęp na pokład „Ferrata” nie był nikomu wzbroniony, skutkiem czego niezliczona ilość małych łodzi nagromadziła się wkrótce około parowca. Widocznie takiego rozgłosu potrzeba było doktorowi. Sława miała mu dopomódz do osiągnięcia jego zamiarów. Piotr i doktór nie unikali wcale przyjaznych im tłumów publiczności. Zająwszy więc miejsca w otwartym powozie, który wynajęli na cały dzień, kazali woźnicy jechać przez miasto, ażeby zwiedzić jego ważkie uliczki, posępnej powierzchowności domy, małe place, na których można było widzieć skarłowaciałe drzewka, okryte kurzem. Widok taki uzupełniało kilka zajezdnych domów i dwa gmachy rządowe, przypominające koszary na pierwszy rzut oka. Nasi podróżni w rzeczy samej nie spotkali w tem mieście nic, coby tchnęło oryginalnością z wyjątkiem maurytańskiej dzielnicy, gdzie właściwa cecha zatartą dotychczas nie została. Około trzeciej godziny po południu, doktór kazał się zawieźć do gubernatora Centy, u którego postanowił być z wizytą, co było pewnym rodzajem galanleryi ze strony bogatego i sławnego cudzoziemca. Tamtejszy gubernator nie był przedstawicielem cywilnej władzy. Centa jest przedewszystkiem kolonią wojskową. Liczy około dziesięciu tysięcy ludności, składającej się z załogi, kupców, rybaków i marynarzy, mieszkających częścią w mieście, częścią też na owym wązkim paśmie kraju, który w swem przedłużeniu ku wschodowi uzupełnia posiadłość hiszpańską. Centa była natenczas pod zarządem pułkownika Guyarre. Gubernator ten miał pod swojemi rozkazami znaczną siłę zbrojną, którą utrzymywano zawsze w celu zachowania porządku pomiędzy dwoma tysiącami więźniów. Ażeby się dostać z miasta do rezydencyi gubernatora, należało udać się makadamizowanym gościncem, który przecina cały ten kraik niewielki. Po obu stronach drogi, wązkie grządki znajdujące się pomiędzy górami a morzem, starannie są uprawione dzięki wrodzonej zapobiegliwości mieszkańców, którzy przez długie lata walczyli z niewdzięczną z natury glebą. Nie brak tam dziś już wprawdzie drzew owocowych i jarzyn, ale przyznać też trzeba, że jest to rezultat ciężkiej pracy rąk ludzkich. W rzeczy samej więźniowie używani są nietylko przez władze, które zapełniają niemi warsztaty, wysyłają do prac fortyfikacyjnych, albo też do robot przy naprawie lub budowania dróg i gościńców. Rząd hiszpański osadza w Cencie przestępców, którzy skazani są na dwudziestoletnie lub dłuższe jeszcze więzienie zatrudniając skazańców pracą rządową lub prywatną. Podczas zwiedzania miasta, doktór spotkał już w ulicach kilku takich więźniów, pełniących służbę przy domowych zajęciach. Wyjechawszy z miasta miał ich ujrzeć daleko więcej pracujących przy murach fortyfikacyi i naprawie dróg. Doktór pragnął przedewszystkiem dowiedzieć się, do jakiej kategoryi więźniów zaliczono Karpenę, od tego bowiem zawisły trudności, z któremi na każdy sposób trzeba się było spotkać, chcąc cel swój osiągnąć. — Ponieważ Hiszpan skazanym został niedawno — mówił doktór do Piotra — to bardzo łatwo być może, iż wcale nie wypuszczają go jeszcze z więzienia. — Cóż tedy poczujemy, jeżeli jest zamknięty? — spytał Piotr. — Uprowadzenie go w takim wypadku będzie trudniejsze — odparł doktór — ale ponieważ zrobić to musimy, więc zrobi się z pewnością... Tymczasem powóz toczył się dość zwolna po nowouprawionym gościńcu. O dwieście metrów od murów miasta znaczna ilość więźniów pozostających pod nadzorem straży policyjnej zajęta była naprawą gościńca. Było tam z pięćdziesięciu skazańców, z których jedni rozbijali kamienie, podczas gdy inni rozrzucali takowe lub spełniali służbę przy olbrzymiej maszynie przeznaczonej do ugniatania i wyrównania drogi. Doktór rozpatrując się między więźniami ujął nagle rękę Piotra Batorego. — To on! — rzekł zcicha. Jakiś człowiek stał o dwadzieścia może kroków od swoich towarzyszów wsparty na motyce, którą trzymał w ręku. Był to Karpena. Doktór poznał po piętnastu latach przemytnika z Istryi pod tem odcieniem więźnia tak jak Marya Ferrato poznała go w ubiorze maltańskim spotkawszy w uliczkach Maderaggia. Zbrodniarz ten, rozpróżniaczony do najwyższego stopnia nie mógł być nawet użytym w warsztatach. Ale jeżeli doktór poznał Karpenę, to ten nie mógł w cudzoziemcu odgadnąć hrabiego Macieja Sandorfa, którego raz jedyny widział przez chwilę w domu rybaka z Rovigno, gdy sprowadził policyjnych agentów. Jednakże Hiszpan dowiedziawszy się, jak zresztą wszyscy, o przybyciu doktora Antekritta do Centy, przypomniał sobie rozmowę z Zironem, rozmowę toczoną w pobliżu grot Polifema na sycylijskich wybrzeżach. Dziś, po rozbiciu bandy rozbójników przy Casa Inglese, zrozumiał po części, dlaczego Sarkany zalecał swemu wspólnikowi wystrzegać się milionera. Trudno sobie wyobrazić, co się działo w umyśle Karpeny, gdy się znienacka ujrzał w obecności doktora Antekritta. Ale Hiszpan uczuł nagle, że cudzoziemiec jakąś siłą nadludzką owładnął nim zupełnie i że wolą swą potężniejszą od jego woli, w jednej chwili niejako go skrępował. Napróżno starał się Karpena przezwyciężyć dziwne uczucie, które go ogarnęło, lecz nie mogąc żadną miarą zwalczyć dziwnego wpływu, uległ tej nieprzezwyciężonej moralnej przewadze. Tymczasem doktór, kazawszy woźnicy zatrzymać się na chwilę, patrzał na Hiszpana z przenikającą siłą. Potężne to spojrzenie doktora Antekritta, wywarło im umyśle Karpeny niepojęte wrażenie, pod wpływem którego tracił zmysły. Jego powieki zadrżały i po chwili zamknęły się pomimowolnie, a gdy nastąpiło zupełne ubezwładnienie, siadł bezwiednie przy drodze nad rowem, czego nie spostrzegli zrazu jego towarzysze. Nakoniec usnął snem magnetycznym, z której żaden z nich nie byłby go przebudził. Natenczas doktór kazał woźnicy jechać wprost do pałacu gubernatora. Nikt nie spostrzegł, co zaszło pomiędzy Hiszpanem a cudzoziemcem, znajdującym się w powozie, bo całe to zajście nie trwało dłużej, jak pół minuty. — Teraz człowiek ten należy do mnie — rzek doktór do Piotra Batorego — mogę go zniewolić do wszystkiego... — Nawet do powiedzenia nam, co wie? — zapytał Piotr. — Nawet do bezwiedniego zrobienia wszystkiego, cobym tylko zażądał. Spojrzawszy na tego nędznika, czułem, że potrafię go opanować... zrobić uległym mojej woli... — Ależ też człowiek nie jest wcale chory... — Czy sądzisz, że stan hypnotyczny wywołany być może tylko u newropatów? Najmniej wrażliwi są tylko waryaci, bo potrzeba, ażeby medium posiadało własną wolę. W tym wypadku okoliczności przyszły w pomoc, bo zastałem Karpenę w usposobieniu, które ułatwiło mi wywrzeć na niego wpływ potrzebny do zmagnetyzowania. To też snem tym spać będzie tak długo, dopóki nie przyjdę, aby go wyzwolić z tego stanu. — Wierzę w to bardzo — odparł Piotr — ale na cóż to wszystko się przyda, gdy w tej chwili nie można kazać mówić o rzeczach, które wiedzieć musimy! — Bezwątpienia — rzekł na to doktór, ale mogę kazać zrobić wszystko, co zażądam, podczas gdy on nie zdoła oprzeć się temu siłą swej woli. Jeżeli zechcę naprzykład, ażeby uciekł z tego więzienia, ucieknie jutro, pojutrze, za tydzień lub za sześć miesięcy, stósownie do mego życzenia i uczyni to, nie będąc już uśpionym. — Ażeby uciekł z tego wiezienia? — powtórzył ze zdumieniem Piotr Batory. — Do tego potrzebaby wprzód zezwolenia straży. Wpływ magnetyzmu nie może odjąć kajdan, otworzyć drzwi więzienia lub usunąć murów nie do przebycia. — Zapewne, Piotrze — odparł doktór — nie mógłbym go zniewolić do czynu, którego nie byłbym w stanie sam wykonać. Z tego właśnie powodu jadę z wizytą do gubernatora tego miasta... Doktór nie przesadzał wcale. Rozliczne podobne zjawiska wywołane w stanie hypnotycznym zostały stwierdzone. Prace i doświadczenia pp. Charaot’a, Brown-Stequard’a, Azama, Richet’a, Dumoutpallier’a, Maudsley’a, Bernheima, Hack Tuhe’a, Riegera i wielu innych uczonych, nie pozostawiają w tej mierze żadnej wątpliwości. W czasie swoich podróży na Wschodzie, doktór pracował na tem polu wiedzy bardzo pilnie i wzbogacił wielce swemi spostrzeżeniami tę gałęź fizyologii. Obdarzony sam wielkim zasobem jednej z najpotężniejszych sił, jakie natura wyposażyć mogła człowieka, korzystał z niej często, przebywając w Małej Azyi, a dziś postanowił za pomocą tego daru uprowadzić Karpenę, tembardziej, gdy wypadek udowodnił, że Hiszpan ulegał wpływowi tej magnetycznej siły. W dziesięć minut później powóz zatrzymał się przed olbrzymiemi koszarami, pomiędzy któremi znajdowała się rezydencya gubernatora. Pułkownik Guyarre był już uwiadomiony o przybyciu doktora Antekritta do Centy. Sławna ta osobistość, dzięki wielkiej wziętości i popularności, które zdobyć sobie można jedynie nadzwyczajnemi zdolnościami, używała powszechnie majestatycznej powagi. To też gdy doktor Antekritt został wprowadzony do wspaniałego salonu, gubernator przyjął go i jego młodego towarzysza z uprzedzającą grzecznością, Pułkownik oświadczył nawet gotowość zapoznania swoich gości ze wszystkiemi osobliwościami tego „małego kawałeczka Hiszpanii”, tak szczęśliwie umieszczonego pośród posiadłości marokańskiej. — Będzie nam bardzo miło korzystać z pana uprzejmości — odparł doktór po hiszpańsku, którym to językiem Piotr też władał dość płynnie. — Nie wiem tylko, czy pozostanie nam dość czasu do tak miłej i ciekawej przejażdżki?... — Oh! nasza kolonia nie jest zbyt wielką, panie doktorze — zawołał gubernator. — Pół dnia wystarcza, ażeby zwiedzić wszystko. Zresztą, czyż nie zamyślacie panowie pozostać tu dłużej? — Możemy tu spędzić tylko pięć godzin — rzekł doktór. — Dziś wieczór muszę odpłynąć do Gibraltaru, gdzie oczekują mnie jutro rano... — Czyż być może? — wydeklamował patetycznie gubernator. — Zapewniam panu, że nasza kolonia godną jest zwiedzenia. Nie wątpię, że widziałeś pan bardzo wiele piękniejszych rzeczy, ale zakład karny w Cencie może zainteresować zarówno uczonego, jak ekonomistę! Aczkolwiek w tej chwili próżność i miłość własna przemawiała ustami gubernatora, to jednak prawdą jest, że zakład karny w Cencie urządzony w taki sam sposób jak dom karny w Sewilli, uchodzi powszechnie za najlepszy pod każdym, tak w starym jak i w nowym świecie. — Przedłużyć mego pobytu nie mogę panie gubernatorze — odparł po namyśle doktór Antekritt; ale dziś należę do pana zupełnie i jeżeli jesteś tak łaskaw... — Już czwarta godzina z południa — przerwał pułkownik — i jak pan widzi, pozostaje nam już bardzo mało czasu... — W istocie — była odpowiedź doktora — to też sprawia to wielką przykrość, gdyż pragnę szczerze, abyś pan zwiedzał nawzajem mój parowiec! — Nie mógłbyś tedy, doktorze, odłożyć swój odjazd do Gibraltaru przynajmniej na dzień jeden? — Chciałbym to uczynić, panie gubernatorze, ale bardzo ważne sprawy, nie cierpiące zwłoki, zniewalają mnie dziś jeszcze odpłynąć. — Jakże żałuję! jakże żałuję!... — powtarzał gubernator — i nigdy nie zapomnę, że nie zdołałem pana dłużej u siebie zatrzymać. Ale strzeż się pan! Wszak „Ferrato” stoi na kotwicy pod strażą moich dział pozycyjnych... Potrzebuje, rzec tylko słowo... — Potrafimy się obronić, panie pułkowniku! — odparł śmiejąc się doktór. — Czy chciałbyś pan wypowiedzieć wojnę potężnemu królestwu Antekritta? — O, wiem ja dobrze, że byłoby to zbyt ryzykowne! — rzekł na to gubernator tonem przyjacielskim. — Ale na cóżbym się nie odważył, aby zatrzymać pana u siebie, choćby dwadzieścia cztery godzimy tylko. Piotr, nie biorąc udziału w tej rozmowie, zapytywał sam siebie, czy też doktór osiągnie cel, o który głównie mu chodziło. Postanowienie opuszczenia dziś jeszcze Centy wielce go zadziwiało. W jaki sposób zdoła doktór w tak krótkim przeciągu czasu ułatwić Karpenie ucieczkę? Za kilka godzin skazani powrócą do więzień, gdzie na noc zostaną zamknięci. W takich warunkach podać Karpenie sposób opuszczenie zakładu karnego zdawało się być zbyt problematycznem. Ale gdy Piotr Batory usłyszał zakończenie rozmowy, zrozumiał, że Antekritt działał podług dobrze obmyślanego planu. — Nie uwierzysz mi pan — mówił doktór — jak mi przykro, że nie mogę uczynić zadość jego życzeniu... a przynajmniej dnia dzisiejszego! Jednakże postaram się urządzić to inaczej... — Mów pan dalej, bardzo proszę!... — Ponieważ jutro muszę być w Gibraltarze, odpłynę więc dziś jeszcze. Zdaje mi się jednak, że pobyt mój na angielskiej skale nie przeciągnie się nad dwa lub trzy dni najdłużej. Dziś mamy czwartek... zamiast puścić się na północną stronę morza Śródziemnego, powrócę tą samą drogą i w niedzielę rano mogę być w Cencie... — Wybornie! — zawołał gubernator — dumny jestem z tego, bo to mi pochlebia... Ale któż jest bez błędu? Więc rzecz ułożona, doktorze, w niedzielę?... — Tak, ale pod jednym warunkiem! — Zgadzam się na wszystko! — Pod warunkiem, że przybędzie pan wraz ze swoim adjutantem na pokład „Ferrata”, aby zjeść z nami śniadanie. — I owszem, panie doktorze i owszem, ale także pod jednym tylko warunkiem!? — Przyjmuję z góry jakiby był! — Pod warunkiem, że następnie przyjdziesz, doktorze, w towarzystwie pana Piotra Batorego do mnie na obiad... — Stanie się zadość życzeniu pułkownika — odparł doktór. — Czas zaś pomiędzy śniadaniem a obiadem... — Użyję do zapoznania panów z osobliwościami mego królestwa! — rzekł wesoło pułkownik Guyarre, ściskając serdecznie doktora. Piotr Batory przyjął także zaproszenie, skłoniwszy się uprzejmie wielce z siebie zadowolonemu gubernatorowi Centy. Doktór powstał z siedzenia, ażeby pożegnać gościnnego pułkownika, który oświadczył cudzoziemcom, że ich odprowadzi aż do miasta. Wszyscy trzej usiedli zatem do powozu i puścili się jedyną drogą, wiodącą do Centy. Tymczasem gubernator korzystał z każdej nadarzającej się sposobności i starał się wprowadzić w zachwyt swoich towarzyszów rzeczywistemi lub urojonemi nadzwyczajnościami małej swej kolonii. Opowiadał o ulepszeniach, jakie tu poczynić zamierzał ze względu na ustrój militarny i cywilny, dodając z wielką powagą, że położenie starej Abyli jest równej doniosłości jak położenie skały Calpé, wznoszącej się na przeciwnej stronie cieśniny. Twierdził on stanowczo, że posiadłość hiszpańską możnaby z łatwością zamienić w drugi Gibraltar, tak potężny i niezdobyty, jak ów dzisiejszy, pozostający w rękach Anglików. Pułkownik oburzał się niesłychanie przeciw panu Ford, który wypowiedział tych kilka obelżywych słów: „Centa powinna należyć do Anglii, albowiem Hiszpanie nie potrafią nic zrobić z tego kawałka kraju, zaledwie zdołają go utrzymać”. Gubernator gniewał się zapamiętale na tych upartych synów Albionu, którzy stanąwszy gdzie na jakim gruncie uważają go już za swój własny, czemu zresztą nie można się było dziwić, słysząc to z ust zapalonego Hiszpana. — Zanim pomyślą o przywłaszczeniu sobie Centy, niech się mają na baczności w Gibraltarze — zawołał nakoniec. — Jest tam góra, którą Hiszpanie mogą pewnego pięknego poranku zwalić na ich głowy! Doktór nie spytał nawet, jakim sposobem Hiszpanie zdołają wywołać taki przewrót geologiczny, nie chcąc stawiać w wątpliwość twierdzenia, wygłoszonego z całą egzaltacją czystej krwi hidalaga. Zresztą rozmowa została przerwaną nieprzewidzianym wypadkiem. Woźnica ujrzał się zniewolonym zatrzymać konie, skutkiem zbiegowiska więźniów, którzy zalegli całą drogę. Gubernator przywołał jednego z dozorców, ażeby go spytać co się stało. Człowiek ten spostrzegłszy pułkownika zbliżył się do powozu krokiem przepisanym regulaminem wojskowym, trzymając rękę przy swej małej czapeczce. Wszyscy więźniowie i dozorcy rozstąpili się natychmiast, stanąwszy w największym porządku po obu stronach gościńca. File:'Mathias Sandorf' by Léon Benett 083.jpg — Co to jest? — spytał gubernator. — Ekscelencyo! — odparł zagadnięty — na drodze leży tu jeden z więźniów... Zdaje się, że śpi, a jednak nie można go obudzić. — Jak pozostaje w tym stanie. — Prawie od godziny. — I śpi bezustannie? — Tak, ekscelencyo! Jest też nieczułym, jak gdyby nie żył. Poruszano nim, kłuto go, a nawet strzelono z pistoletu nad jego uchem, ale nic nie czuje, nic nie słyszy! — Dla czego nie postarano się o lekarza? — zapytał gubernator. — Posłałem, ekscelencyo, ale nie zastał go w domu; zanim nadejdzie, nie wiemy co począć z tym człowiekiem? — Odnieść go do szpitala! Już miano wykonać rozkaz, gdy doktór odezwał się do gubernatora. — Panie pułkowniku — rzekł on — czy pozwolisz mi jako doktorowi, zbadać przyczynę tego dziwnego snu? Chciałbym zobaczyć śpiącego. — I owszem, zapomniałem, że jesteś pan lekarzem. Widać, że łotr ten urodził się pod szczęśliwą gwiazdą... Będzie leczony przez doktora Antekritta... Nie może się uskarżać... Wszyscy trzej wysiedli z powozu, a doktór zbliżył się do więźnia, leżącego przy drodze. Był on pogrążony w głębokim śnie, zdradzając życie jedynie przyspieszonym nieco oddechem i słabo uderzającym pulsem. Doktór dał znak, ażeby się usunięto od leżącego; następnie, pochyliwszy się nad nieruchomem ciałem przemawiał głosem cichym i patrzał na więźnia przez chwilę, jak gdyby chciał w mózg śpiącego przenieść własną swą wolę. Po chwili podniósł się. — Nic nadzwyczajnego — rzekł wreszcie. — Ten człowiek usnął snem magnetycznym! — Czy być może? — zawołał gubernator. — Jest to zdarzenie nader ciekawe! I możesz go pan zbudzić z tego snu? — O! bardzo łatwo! — odparł doktór. A dotknąwszy ręką czoła Karpeny podniósł zlekka jego powieki, mówiąc te słowa: — Przebudź się! Ja chcę!... Leżący poruszył się i otworzył oczy, pozostając jeszcze w pewnym rodzaju uśpienia. Następnie doktór wykonał rakami jeszcze kilka ruchów nad twarzą Karpeny, a wkrótce przeszło odrętwienie, w którem pozostawał. Po chwili więzień powstał o własnej sile, poczem stanął pomiędzy swoimi towarzyszami, nie wiedząc nic, co się z nim działo. Doktór, Piotr i gubernator usiedli napowrót do oczekującego na nich powozu i kazali woźnicy jechać do miasta. — Czyż też ten hultaj — zapytał gubernator — nie był pijany? — O nie — odparł doktor — jest to jeden z tych fizyologicznych objawów, którego przyczyną był stan hypnotyczny. — W jakiż sposób stać się to mogło?... — Na to pytanie nie potrafiłbym dać stanowczej odpowiedzi... Być jednak może, iż człowiek ten podlega paroksyzmom tego rodzaju. Ale w tej chwili jest już zdrów zupełnie i zgoła nic mu nie grozi. Wkrótce powóz minął fortyfikacyjne mury i wtoczył się do miasta i przebiegł je bocznemi uliczkami, aż wreszcie zatrzymał się na małem wzgórzu, z którego roztaczał się wspaniały widok na morze i portowe wybrzeże. W tem miejscu gubernator rozstał się ze swoimi gośćmi. Pożegnanie z obudwu stron było bardzo serdeczne. — Oto tam „Ferrato” — rzekł doktór wskazując parowiec wdzięcznie kołysany falą pełnego morza. Pan pułkownik raczy pamiętać, że oczekujemy go w niedzielę rano na pokładzie mego statku. — A pan doktór Antekritt zechce sobie łaskawie przypomnąć, że w niedzielę wieczorem będzie oczekiwany w moim pałacu. — Nieomieszkamy korzystać z zaproszenia! Po tych słowach trzej panowie rozstali się wreszcie, ale gubernator stał jeszcze długo na wybrzeżu, patrząc za odpływającymi łodzią. Gdy nakoniec doktór i Piotr Batory ujrzeli się sami w swojej kajucie, młodzieniec zapytał swego towarzysza, czy wszystko poszło tak jak sobie życzył i ułożył. — Oczywiście!... W niedzielę wieczorem za zezwoleniem gubernatora Centy, Karpena przybędzie na pokład „Ferrata”! Dnia tego o godzinie ósmej wieczorem parowiec oddalał się od portowego wybrzeża Centy, płynąc na północ, w stronę góry Hacho, a wkrótce znikł w wieczornym zmroku.
|