About: dbkwik:resource/apFHjT7lMzczSwZTIOcVyA==   Sponge Permalink

An Entity of Type : owl:Thing, within Data Space : 134.155.108.49:8890 associated with source dataset(s)

AttributesValues
rdfs:label
  • Hrabia Sandorf/I/4
rdfs:comment
  • Możnaby jednak posądzić Macieja Sandorfa o nieroztropność, że w tak ważnej chwili wprowadził do domu zupełnie nieznajomego człowieka. Ale w rzeczy samej zniewoliły hrabiego do tego osobiste interesa, które pragnął uporządkować w przededniu niebezpiecznej wyprawy. Zresztą wprowadzenie Sarkaniego do domu, w którym się natenczas nic już nadzwyczajnego nie działo, nie wydawało się żadną miarą rzeczą niebezpieczną. Od kilku dni bowiem ustały wszelkie korespondencje pomiędzy Tryestem a węgierskiemi miastami. Kompromitujące papiery były popalone i właściwie niepodobnem byłoby dopatrzeć jakiegokolwiekbądź śladu istniejącego spisku.
Tytuł
  • |1
dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg==
  • [[
dbkwik:resource/WglBShsp9V9mYtToH6YeZw==
  • Część I
  • Rozdział
dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA==
  • [[
adnotacje
  • Dawny|latach 1885-1886
dbkwik:wiersze/pro...iPageUsesTemplate
Autor
  • Juliusz Verne
abstract
  • Możnaby jednak posądzić Macieja Sandorfa o nieroztropność, że w tak ważnej chwili wprowadził do domu zupełnie nieznajomego człowieka. Ale w rzeczy samej zniewoliły hrabiego do tego osobiste interesa, które pragnął uporządkować w przededniu niebezpiecznej wyprawy. Zresztą wprowadzenie Sarkaniego do domu, w którym się natenczas nic już nadzwyczajnego nie działo, nie wydawało się żadną miarą rzeczą niebezpieczną. Od kilku dni bowiem ustały wszelkie korespondencje pomiędzy Tryestem a węgierskiemi miastami. Kompromitujące papiery były popalone i właściwie niepodobnem byłoby dopatrzeć jakiegokolwiekbądź śladu istniejącego spisku. File:'Mathias Sandorf' by Léon Benett 015.jpg Jak wiadomo, w Węgrzech oczekiwano jedynie na danie przez hrabiego sygnału do ogólnego powstania. W takich więc warunkach możnaby raczej przypuszczać, że owo przyjęcie rachmistrza do spełniania czynności prywatnych, mogłoby poniekąd usuwać, a nie budzić podejrzenia, gdyby władze rządowe zwróciły uwagę na ten dom, dotychczas, zamknięty pewną tajemniczością. Zresztą Sarkany, mistrz w szalbierstwie, umiał dobrze wyzyskać zewnętrzne warunki, dane mu od natury. To też swoję sympatyczną powierzchownością, jako też sprytem i pozorną gorliwością w pracy, zjednał sobie wkrótce zaufanie hrabiego Sandorfa i jego przyjaciół. Pomimo to jednak wszyscy w obecności rachmistrza, zdawali się być wyłącznie zajęci literaturą lub sztukami, tak, że gdyby Sarkany nie wiedział z pewnością o tajemniczej działalności węgierskich panów, nie domyśliłby się jej nigdy z ich mowy i postępowania. Sarkany, wchodząc do domu hrabiego Władysława Zathmara, miał tylko jeden cel na myśli, to jest przyjść do posiadania „kratek”, niezbędnych do rozwiązania tego steganograficznego pisma. Spostrzegłszy więc, że korespondencja nagle ustała, był w niemałej obawie, czy „kratki” z przezorności zniszczonemi nie zostały. Można więc łatwo sobie wyobrazić, z jaką przebiegłością, pod pozorem gorliwej pracy przy rachunkach hrabiego Sandorfa, podpatrywał sprzysiężonych, śledził ich, uważając na wszystko. Często też pozostawiano go samym. Natenczas przewracał papiery, roztwierał szufladki za pomocą wytrycha, który Zirone umyślnie w tym celu sporządził i szukał zapalczywie jednego przedmiotu, jego wielkiej nadziei, a zarazem trwogi. Strzegł się jednak bardzo starego Barika, którego sympatyi żadną miarą nie mógł pozyskać. Ale wszelkie poszukiwania jego w ciągu pierwszych pięciu dni okazy się bezowocnemi. Każdego rana wychodził z nadzieją powodzenia, lecz z niczem powracał do domu; nie dziw więc, że coraz bardziej począł się trwożyć o rezultat, tak korzystnie przedstawiającej się sprawy. Wszak powstanie mogło lada chwila wybuchnąć przed dokonaniem demonstracyi... — Lepiejby było zrobić doniesienie nawet nie mając dowodów, aniżeli wyrzec się wszelkich korzyści — doradzał Zirone. — Naturalnie — odpowiadał Sarkany — tak uczynię, jeżeli się okaże tego potrzeba. Silas Toronthal otrzymywał każdego dnia niepomyślne sprawozdania i tylko z niemałym trudem udawało się Sarkaniemu uspakajać niecierpliwiącego się bankiera. Ale zawsze sprzyjające szczęście i tym razem przyszło mu w pomoc. Niedawno oddało w jego ręce tajemnicze pismo, obecnie posłużyć miało do rozwiązania upragnionej zagadki. Działo się to ostatniego maja około czwartej godziny wieczorem. O piątej Sarkany opuszczał już zazwyczaj dom hrabiego Zathmara. Dnia tego czuł on się bardziej zaniepokojonym, gdyż rachunki Macieja Sandorfa były prawie na ukończeniu, a właściwe jego zadanie nie osiągniętem. Czuł on w tej chwili, że po spełnieniu przyjętych obowiązków zostanie wprawdzie sowicie wynagrodzonym, ale wstępu do tego domu pod żadnym pozorem, mieć już nie będzie. Gdy tak rozmyślał, spostrzegł nagle, iż hrabia Zathmar wyszedł, a z nim i jego przyjaciele. W całym domu pozostał tylko Barik, który właśnie był zajęty w sali, znajdującej się na dole. Sarkany, pragnąc skorzystać z nadarzającej się sposobności, postanowił wejść do pokoju hrabiego Zathmara czego dotąd nie mógł uczynić — zrobić ścisłą rewizyą. Drzwi były na klucz zamknięte. — Sarkany otworzył je wytrychem. File:'Mathias Sandorf' by Léon Benett 017.jpg Pomiędzy dwoma oknami, wychodzącemi na ulicę, stało biurko, prawdziwe arcydzieło sztuki stolarskiej, którem byłby się zachwycił każdy amator starożytnych mebli. Spuszczone skrzydła nie dozwalały zbadać wewnętrznego rozkładu. Ażeby przeszukać wszystkie szufladki, nalegało podważyć skrzydła, co też bez wahania Sarkany uczynił za pomocą wytrycha, nie nadwerężywszy wcale zamku. W czwartej z rzędu szufladzie, pod papierami, z któremi Sarkany nie wiedział co począć, leżał kartonowy kwadrat, nieregularnie podziurawiony. File:Sandorf Grating.jpg — Kratki! — rzekł do siebie. I nie omylił się wcale. Pierwszą jego myślą było zabrać je, ale po głębszej rozwadze uznał, ze zniknięcie „kratek” mogłoby wzbudzić podejrzenia, gdyby hr. Zathmar się spostrzegł. — Jeżeli mogłem zrobić odpis listu — pomyślał — mogę przecież odrysować „kratki”, a nieco później Toronthal i ja przeczytamy wygodnie tajemnicze pismo. Sarkany trzymał w ręku czworograniasty karton, mający sześć centymetrów długości i tyleż szerokości, podzielony na 36 kwadratów, wielkości jednego centymetra. Z tych 36 kwadratów 27 było pełnych, a dziewięć wykrojonych. Kilka minut wystarczyło Sarkaniemu, ażeby znalezione kratki odrysował z największą dokładnością, następnie złożył je w miejscu, gdzie poprzednio leżały, nakrywszy papierami, odrysowane zaś schował starannie do pugilaresu i spiesznie opuścił dom kr. Zathmara. Niespełna w kwadrans widział go już Zirone, wchodzącego do wspólnego pokoju z miną tak tryumfująca, że nie mógł się powstrzymać, aby nie zawołać: — Cóż ci to, mój przyjacielu? Strzeż się! Daleko zręczniej ukrywasz niepowodzenia, niż radości, można łatwo się zdradzić, dając sobie swobodę... — Precz z uwagami, Zirone — odparł Sarkany — do dzieła nie tracąc chwili czasu... — Przed kolacyą? — Tak. Mówiąc te słowa, Sarkany wziął karton średniej grubości, przymierzył go do swego rysunku, ażeby mu nadać tę samą formę i rozmiary, nie zapomniawszy dla odróżnieniu oznaczyć krzyżykiem części górnej. Następnie za pomocy linii podzielił go na trzydzieści sześć kwadratów równej wielkości, z których dziewięć wykroił scyzorykiem. Zirone usiadłszy naprzeciw Sarkaniego, spoglądał na swego towarzysza wielkiemi, chciwością ożywionemi, oczami. Ta praca zajmowała go wielce, zrozumiał bowiem nakoniec ten system steganograficzny. — Co za zręczny pomysł! — mówił co chwila — bardzo zręczny; może mi być użytecznymi. Gdy pomyślę, że ten każdy wykrojony kwadrat może dać milion... — O! może i więcej! — odpowiadał Sarkany. Ukończywszy swą pracę, Sarkany wstał i schował starannie wykrojony karton. — Jutro rano będę u Toronthala — rzekł — a teraz chodźmy na kolacyą. Nazajutrz o godzinie ósmej rano dnia 1 czerwca, Sarkany udał się do Toronthala, który kazał go natychmiast wpuścić do swego gabinetu. — Oto „kratki” — rzekł Sarkany, okazując bankierowi przykrojony karton dnia wczorajszego. Toronthal wziął go, obrócił kilka razy w ręku, wzruszając głowa z niewiarą. — Spróbujmy — mówił Sarkany. — Spróbujmy — powtórzył bankier. Toronthal wyjął z szufladki biurku list tajemniczy i położył na stole. Pismo to — jak już wiemy — składało się z 18 niezrozumiałych słów, mających po 6 liter. Przedewszystkiem widocznem było, że każda litera jednego takiego wyrazu powinna była odpowiadać jednemu z sześciu kwadratów pełnych lub wyrżniętych. Skutkiem czego można było przypuszczać, że pierwsze sześć wyrazów pisma, składające się z 36 liter, ustawione zostały za pomocą 36 kwadratów. W rzeczy samej — a łatwem to było do stwierdzenia — układ kwadratów wyrżniętych był tak sprytnie obmyślanym w rozkładzie kratek, że używając je w poczwórnym obrocie, kwadraty wyrżnięte zajmowały już w następnym ruchu kwadraty pełne, nie powtarzające się nigdy w jednem i tem samem miejscu. Sarkany tak tłómaczył sposób użycia „kratek”, a Toronthal słuchał go z uwagą, poczem przystąpiono do odczytania steganograficznego pisma. Ale nie szło to tak łatwo, jak sobie Sarkany wyobrażał, a tym razem bankier dawał większe dowody cierpliwości od Trypolitańczyka. Ostatecznie, po długiej i żmudnej pracy, doszli obaj do 12 wyrazów, z których każdy liczył 9 liter, równie niezrozumiałych, jak pierwsze. Oto rezultat dochodzeń: Sarkany zniecierpliwiony do ostateczności, pochwycił ćwiartkę papieru, na której spisane zostały te dziwaczne słowa, wyszłe z pod kratek i chciał je zniszczyć. Ale Toronthal powstrzymał go. — Tylko spokojnie — rzekł. — Eh! — zawołał Sarkany — na cóż nam się przyda ten niezrozumiały logogryf? — Dobrzeby było spisać wszystkie te wyrazy jedne za drugimi, w pewnym właściwym porządku! — odparł spokojnie bankier. — A to na co? — Aby spróbować! Sarkany prawie machinalnie wziął pióro do ręki, a uczyniwszy zadość życzeniu Toronthala, otrzymał następujący szereg liter: hazrxudulogeiksreigęwćśołgeldopeinazćyzclawybeinatswopejyżocoktsyzswutseirtzkanzynadyzswreipaniwotogymśetsej. Gdy Toronthal ujrzał te spisane litery, wyrwał papier z rąk Sarkaniemu i począł je czytać, wydając dziwne okrzyki. Trypolitańczyk przypuszczał, że bankier nagle oszalał. — Ależ czytaj! — zawołał Toronthal, pokazując papier Sarkaniemu — czytaj! — Czytać?.. — Ah! czyż nie widzisz pan — wołał bankier — że za nim te wyrazy przeszły przez „kratki”, korespondujący z hrabią widocznie z przezorności ustawił wszystkie litery w odwrotnym porządku! Sarkany wziął do ręki papier i o to co przeczytał, zastósowawszy się do spostrzeżenia Toronthala: „Jesteśmy gotowi. Na pierwszy dany znak z Tryestu wszystko co żyje powstanie, by walczyć za niepodległość węgierskiego ludu. Xrzah. — Co znaczy owych pięć liter? — zapytał. — Umówiony podpis! — odparł bankier. — Nakoniec mamy ich w naszych rękach! — Ale policja nie ma ich jeszcze!... — To już rzecz moja! — Należy działać w największej tajemnicy! — Bądź pan spokojnym — odparł Sarkany. — Jeden tylko gubernator miasta Tryestu znać będzie imiona dwóch zacnych patryotów, którzy w samą porę odkryli sprzysiężenie przeciw Austryi. W każdym ruchu i głosie tego nędznika przebijała ironia i nikczemne skłonności, które widocznie kierowały zawsze jego czynami. — Więc na mnie nie ciąży już żaden obowiązek dalszego działania? — spytał ozięble bankier. — Żaden — odparł Sarkany — oprócz odebrania swojej połowy osiągniętego zysku! — Kiedyż to nastąpi? — Gdy padną trzy głowy, z których każda przedstawia przeszło milionowa wartość. Po takiej rozmowie, Toronthal i Sarkany rozstali się. Według ich przekonania, należało energicznie działać, ażeby należycie wyzyskać odkrytą tajemnicę, oddając w ręce policji naczelników sprzysiężenia przed wybuchem powstania. File:'Mathias Sandorf' by Léon Benett 018.jpg Sarkany udał się, jak zawsze, do domu hrabiego Zathmara, kończąc zlecone mu rachunki. Maciej Sandorf, dziękując mu za gorliwość w pracy, równocześnie zapowiedział, że najdalej za dni ośm nie będzie już potrzebował jego usługi. — Znaczy to — pomyślał Sarkany — że w tym czasie wysłany zostanie z Tryestu znak w Węgrzech oczekiwany. Trypolitańczyk śledził więc ciągle z największą bacznością wszystko, co się działo w domu hrabiego Zathmara. Przy każdej sposobności wypowiadał nawet liberalne poglądy, pochodzące niby to z wrodzonej nienawiści do żywiołu niemieckiego; słowem, tak dobrze odgrywał swą rolę, że hr. Sandorf wierzył mu, a nawet zamierzał w przyszłości po oswobodzeniu kraju, zawezwać go do siebie. Jeden tylko Barik spoglądał niedowierzającem okiem na tego młodego człowieka. Jak widzimy, Sarkany stawał u celu. Hrabia Maciej Sandorf, za porozumieniem się z Batorym i Zathmarem, postanowił dnia ósmego czerwca dać umówiony znak do ogólnego powstania. Ale denuncyacya została spełnioną. Tego właśnie dnia, około ósmej godziny wieczorem, straż policyjna otoczyła dom hrabiego Władysława Zathmara i zarządziła w domu jego ścisłą rewizyą. Opór był niemożebnym, a hrabia Sandorf, hrabia Zathmar, Stefan Batory, Barik, a nawet Sarkany — który się wcale temu nie sprzeciwiał — zostali aresztowani.
Alternative Linked Data Views: ODE     Raw Data in: CXML | CSV | RDF ( N-Triples N3/Turtle JSON XML ) | OData ( Atom JSON ) | Microdata ( JSON HTML) | JSON-LD    About   
This material is Open Knowledge   W3C Semantic Web Technology [RDF Data] Valid XHTML + RDFa
OpenLink Virtuoso version 07.20.3217, on Linux (x86_64-pc-linux-gnu), Standard Edition
Data on this page belongs to its respective rights holders.
Virtuoso Faceted Browser Copyright © 2009-2012 OpenLink Software