abstract
| - Wnioskując o jego pochodzeniu z typu, który przedstawiał, również znaleźlibyśmy się w kłopocie. Zabarwienie bowiem skóry, włosy czarne przemawiały za pochodzeniem hiszpańskiem, tymczasem całokształt jego postaci nie przypominał wcale cech swoistych mieszkańców półwyspu Iberyjskiego. Był to człowiek wzrostu powyżej średniego, bardzo silnej budowy, wieku co najwyżej lat czterdziestu pięciu. Chodem swym spokojnym i wyniosłym przypominał władców hinduskich, z przymieszką krwi przepysznych typów malajskich. Jeżeli z natury nie był obdarzony usposobieniem chłodnem, przynajmniej starał się je pozorować, nadając swym ruchom powagę, a mowie – zwięzłość. Językiem, którym się posługiwał on i jego załoga, było narzecze używane na wyspach oceanu Indyjskiego i mórz okolicznych. Skoro jednak w swych wycieczkach morskich dopłynął do wybrzeża starego lub nowego lądu, wyrażał się z wielką łatwością po angielsku, zaledwie dając poznać akcent cudzoziemski. Jaką była przeszłość hrabiego d’Artigas, jakie koleje jego życia nader tajemniczego, czem była jego teraźniejszość, skąd pochodzi ten jego majątek – zapewne znaczny, jeżeli pozwalał mu na życie wystawne gentelmana – gdzie znajduje się stałe miejsce jego zamieszkania, a przynajmniej gdzie jest stała przystań jego statku? Nikt o tem nie wiedział i nikt nie odważyłby się spytać go o to wobec jego nieprzystępnej postawy. Nie wyglądał na człowieka, któryby dał się wy ciągnąć na wywiad dziennikarski, nawet reporterom amerykańskim. Wiadomości o nim czerpano tylko z dzienników, donoszących od czasu do czasu o obecności Ebbyw jednym z portów świata, najczęściej zaś na wschodniem wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Tu, w istocie, statek dopływał w stałych odstępach dla zaopatrzenia się we wszystko, co było niezbędne do długiej morskiej podróży. Hrabia d’Artigas nietylko zaopatrywał się w żywność, jak mąka, suchary, konserwy, suszone i świeże mięso, woły i barany, wina, piwa i wódkę, lecz również w odzież, naczynia, przedmioty zbytku i pierwszej potrzeby, za wszystko zaś płacił wygórowane ceny w dolarach, gwinejach lub w innych monetach. Stąd, pomimo że życie jego prywatne pozostało tajemnicą dla wszystkich, dobrze był znany w portach wybrzeża amerykańskiego, począwszy od półwyspu Florydzkiego aż do Nowej Anglji. Dziwić się zatem nie można, że dyrektor Healthful-House’u uważał sobie za zaszczyt odpowiedzieć z gotowością na prośbę hrabiego. Po raz pierwszy dopiero statek Ebbazatrzymał się w porcie New-Berne. Zdarzenie to należało odnieść na karb kaprysu jego właściciela, bo nic go nie przynaglało w te strony. Jeżeli chodziło o zaopatrzenie, to czyż Pamplico-Sound mógł się równać z portami takiego znaczenia jak Boston, New-York, Dover, Savannah, Wilmington w Północnej Karolinie, a Charleston w Karolinie Południowej? Czy ujście Neuzy lub małego znaczenia rynek New-Bern’u byłyby w stanie dostarczyć hrabiemu d’Artigas odpowiednich towarów za jego piastry i banknoty? Wszak stolica hrabstwa Craven liczy zaledwie sześć tysięcy mieszkańców. Obrót handlowy tej mieściny ogranicza się do wywozu nasion, nierogacizny, mebli i narzędzi morskich. Zresztą statek, kilka tygodni temu, w swym dziesięciodniowym postoju w Charleston zaopatrzył się całkowicie na czas dłuższy. Należało zatem przypuszczać, że tajemniczy ten osobnik przyjechał tu wyłącznie w celu zwiedzenia Healthful-House’u. Nie byłoby w tem nic osobliwego, zważywszy, że zakład ten cieszył się wielką i istotnie zasłużoną sławą. Może zresztą hrabia d’Artigas chciał poznać Tomasza Roch? Powszechny rozgłos francuskiego wynalazcy usprawiedliwiałby tę ciekawość. Nie zapominajmy bowiem, że To masz Roch był pomimo umysłowej choroby człowiekiem genjalnym, którego wynalazki wywołać mogły zupełny przewrót w sztuce wojennej! Po południu hrabia d’Artigas, tak jak sobie tego życzył, stawił się w Healthful-House w towarzystwie kapitana Spade, dowódcy Ebby. Stosownie do danego rozporządzenia obaj byli wprowadzeni do gabinetu dyrektora, który ich przyjął z całą uprzejmością, oświadczając, że sam będzie ich ciceronem, co goście przyjęli z gorącem podziękowaniem. Oprowadzając ich po salach ogólnych i poszczególnych mieszkaniach, dyrektor nie przestawał wychwalać wszelkich dogodności i starań, jakiemi otoczono chorych, twierdząc, że podobnie starannej kuracji nie mogliby przeprowadzić w domu i że świetne wyniki tego leczenia zakładowi zapewniły sławę. Hrabia d’Artigas, nie pozbywając się swej zwykłej obojętności, był jakby przejęty wymową dyrektora, prawdopodobnie dla tem lepszego ukrycia prawdziwego celu swego przybycia. Atoli po godzinie przechadzki po zakładzie uważał za stosowne zapytać: – Czy w zakładzie nie przebywa człowiek, o którym wiele mówiono w ostatnich czasach, a który niemało się przyczynił do zwrócenia szerszej uwagi na Healthful-House? – O ile się nie mylę, panie hrabio rzekł dyrektor – ma pan na myśli Tomasza Roch. – Tak istotnie, tego Francuza wynalazcę, dotkniętego obłędem. – O, tak, dotkniętego wielkim obłędem, panie hrabio. Może to i lepiej, gdyż mojem zdaniem te wynalazki, zwiększające tylko moc środków destrukcyjnych, są i tak już zbyt liczne. – Słusznie pan powiedział, panie dyrektorze, podzielam w zupełności zdanie pańskie. Nie tędy droga do prawdziwego postępu i uważam, że ci, co ją torują, są genjuszami zła. Ale czy w tym wynalazcy zanikły zupełnie władze umysłowe?… – Zupełnie… nie… panie hrabio, o ile nie wchodzi w grę życie zwyczajne. Pod tym względem jest on całkiem niepoczytalny, ale jego władza wynalazcza pozostała nienaruszona i jestem pewny, że gdyby nie opierano się jego bezsensownym warunkom, mielibyśmy pocisk wojenny niezwykłej doniosłości, który zresztą wcale nie jest potrzebny… – Bynajmniej nie jest potrzebny – powtórzył hrabia d’Artigas, co również potwierdził kapitan Spade. – Zresztą osądzi pan sam, panie hrabio. Właśnie przybyliśmy do pawilonu zamieszkałego przez Tomasza Roch. O ile jego zamknięcie jest usprawiedliwione ze względów publicznego bezpieczeństwa, niemniej wszakże otoczono go opieką, słusznie mu należną i jakiej wymaga jego stan obecny. Przytem w Healthful-House jest zabezpieczony od ludzi, którzy mogliby korzystać… Dyrektor dopowiedział swą myśl znaczącym ruchem głowy, co wywołało zaledwie dostrzegalny uśmiech na ustach nieznajomego. – Czy jednak Tomasz Roch nie pozostaje nigdy sam? – spytał hrabia. – Nigdy, panie hrabio. Towarzyszy mu niezmiennie dozorca, mówiący po francusku i wzbudzający w nas zupełne zaufanie. W razie gdyby w ten lub inny sposób Tomasz Roch zdradził cośkolwiek ze swej tajemnicy, dozorca nie omieszkałby nas powiadomić, wtedy zaś wiedzielibyśmy, jaki z tego mamy uczynić użytek. Hrabia d’Artigas rzucił znaczące spojrzenie na kapitana Spade, ten zaś odpowiedział ruchem, wyrażającym, że je zrozumiał. Gdyby kto był zwrócił uwagę na kapitana Spade podczas tych odwiedzin, mógłby był dostrzec, iż przypatrywał się z osobliwą drobiazgowością części parku okalającej pawilon 17, nie pomijając ani jednego przejścia, które ułatwiało doń dostęp, prawdopodobnie w celu zgóry uplanowanym. Ogród pawilonu graniczył z murem okalającym Healthful-House. Nazewnątrz mur ten dotykał do podnóża wzgórka, którego zbocze dochodziło nieznaczną pochyłością do prawego brzegu rzeki Neuze. Pawilon ten był domkiem parterowym z wzniesionym na nim tarasem. Składał się z dwu pokojów i przedpokoju, miał okna zabezpieczone kratą żelazną. Mieszkanie otoczone było pięknemi drzewami w tej porze roku bujnie pokrytemi listowiem. Przed domem zieleniły się wspaniale trawniki, ozdobione różnorodnemi krzewami i zachwycającem kwieciem. Całość, zajmująca mniej więcej pół akra, oddana była wyłącznie do użytku Tomasza Roch, który mógł korzystać dowoli z ogrodu pod okiem dozorcy. W chwili gdy hrabia d’Artigas, kapitan Spade i dyrektor weszli do ogrodzenia, dozorca Gaydon stał na progu domu. Hrabia d’Artigas rzucił badawcze spojrzenie na dozorcę, które uszło uwagi dyrektora. Nie po raz pierwszy odwiedzano pawilon 17, gdyż wynalazca francuski, zresztą zupełnie słusznie, uchodził za najbardziej zajmującego chorego z zakładu. Wszelako Gaydon z nie zwykłą ciekawością przypatrywał się oryginalnym typom dwu nieznajomych niewiadomej narodowości. Wprawdzie nazwisko hrabiego nie było mu obce, nie miał jednak sposobności spotkania tego bogatego gentlemana w portach wschodnich, przez niego odwiedzanych, nie wiedział zaś, że statek Ebbazawitał do ujścia Neuze’y, u podnóża pagórka Healthful-house. – Gaydon – spytał dyrektor – gdzie jest w tej chwili Tomasz Roch? – Tam – odpowiedział dozorca, wskazując ręką na człowieka przechadzającego się krokiem nierównym pod drzewami za pawilonem. – Hrabia d’Artigas, otrzymawszy pozwolenie zwiedzenia zakładu, nie chciał go opuścić, nie poznawszy Tomasza Roch, o którym zbyt wiele mówiono w ostatnich czasach… – I o którym mówionoby jeszcze więcej, gdyby rząd amerykański nie był zawczasu zamknął go przezornie – odpowiedział hrabia. – Przezorność ta była konieczną, panie hrabio. – Konieczną w istocie, panie dyrektorze, i dla spokoju świata lepiej będzie, jeżeli tajemnicę tę zabierze z sobą. Spojrzawszy na hrabiego d’Artigas, Gaydon nie wymówił ani słowa, w milczeniu zaprowadził obu nieznajomych w głąb ogrodu. Uszedłszy kilka kroków, spotkali się z Tomaszem Roch. Ten nie zauważył zbliżających się i być może, że i teraz nie zwrócił uwagi na ich obecność. Kapitan Spade tymczasem nie tracił czasu, bacznie oglądał miejscowość, przypatrując się położeniu pawilonu 17, znajdującemu się w dolnej części parku Healthful-House’u. Przechadzając się wzwyż alei pochyłych ogrodu, z łatwością dostrzegł koniec masztów wystających ponad mur ogrodzenia. Przyjrzawszy się bliżej, upewnił się, że są to maszty statku Ebbai że z tej strony mur ciągnie się wzdłuż prawego wybrzeża Neuzy. Hrabia! d’Artigas zaś obserwował wynalazcę francuskiego. Stwierdził, że Tomasz Roch nie stracił bynajmniej zdrowia podczas swego ośmnastomiesięcznego zamknięcia. Zato nie ulegało wątpliwości, że, sądząc po jego dziwacznem zachowaniu się, po oczach błędnych, ruchach nieskoordynowanych, po obojętności względem otoczenia, był to człowiek niepoczytalny o władzach umysłowych wielce osłabionych. Tomasz Roch usiadł na ławce i pręcikiem, który trzymał w ręku, kreślić zaczął na drodze zarys fortyfikacyj. Poczem ukląkł i zaczął układać małe stożki z piasku, prawdopodobnie mające wyobrażać bastjony, zerwawszy zaś kilka liści z sąsiedniego krzewu, umieścił je na wierzchołku stożków nakształt maleńkich chorągwi. Przytem robiłto zupełnie poważnie, nie zwracając najmniejszej uwagi na przypatrujące mu się osoby. Była to zabawa dziecinna, dziecko jednak nie byłoby się zachowało z tak charakterystyczną powagą. – Czyż on jest skończonym warjatem? spytał hrabia d’Artigas, który, jak się zdawało, pomimo swej zwykłej obojętności odczuwał pewnego rodzaju rozczarowanie. – Uprzedziłem pana, panie hrabio, że nie można wydobyć z niego nic a nic – rzekł dyrektor. – Czy nie mógłby przynajmniej zwrócić na nas uwagi? – Zmusić go do tego byłoby rzeczą trudną. Obracając się zaś do dozorcy: – Przemów do niego, Gaydonie – rzekł dyrektor – a może słysząc twój głos, zechce ci odpowiedzieć? – Odpowie mi, może być pan dyrektor pewny – odparł Gaydon. Poczem, dotknąwszy ramienia chorego: – Tomaszu Roch? – wymówił głosem łagodnym. Roch podniósł głowę i wyglądał tak, jak gdyby z pośród otaczających go czterech mężczyzn widział tylko postać dozorcy. – Tomaszu Roch – ciągnął dalej Gaydon po angielsku – oto nieznajomi, żądni widzenia ciebie… Pytają się o twoje zdrowie… o twoje prace… Ostatnie tylko słowo zdołało go wyrwać z apatji. – Moje prace? – odrzekł również w języku angielskim, którym władał jak rodowitym. W tejże chwili wziął kamyk w dwa palce złożone, jak chłopiec bierze kulkę do ręki, i rzucił go na jeden ze stożków, który się wnet rozsypał. – Zburzony!… bastjon zburzony! – zawołał radośnie. – Mój pocisk zniszczył go za jednym zamachem. Tomasz Roch podniósł się, zapał zwycięski błyszczał mu w oczach. – Jak pan widzi, panie hrabio, myśl o wynalazku nie opuszcza go nigdy. – I umrze wraz z nim! – dodał dozorca. – Czy nie mógłbyś, Gaydonie, użyć jakiego sposobu, ażeby zaczął mówić o nowym fulguratorze?… – Jeżeli pan dyrektor rozkaże… spróbuję. – Spróbuj, bo wydaje mi się, że to zajmie Hrabiego d’Artigas… – Istotnie – potwierdził hrabia, nie zdradzając wcale uczuć, które nim miotały. – Muszę uprzedzić, że wywołać to może atak – zauważył dozorca. – Wstrzymasz rozmowę, skoro uznasz za właściwe. Powiedz mu, że pewien nieznajomy chce nabyć od niego fulgurator… – Ale czy pan nie obawia się, że zdradzi tajemnicę? – wtrącił hrabia d’Artigas. Powiedział zaś te słowa z taką żywością, że Gaydon rzucił na niego mimowoli nieufne spojrzenie, które nie obeszło wcale tego nieprzeniknionego osobnika. – Niema się czego obawiać – odpowiedział – i niema obietnicy, która zdołałaby wyrwać tajemnicę Tomaszowi Roch!… Dopóki nie będzie miał w ręku miljonów, które żąda… – Nie mam ich przy sobie – spokojnie odpowiedział hrabia d’Artigas. Gaydon powrócił do chorego, i dotykając po raz wtóry jego ramienia: – Tomaszu Roch – rzekł – oto nieznajomi, którzy chcą nabyć wynalazek pański. Tomasz Roch zerwał się. – Mój wynalazek – zawołał – mój pocisk, mój zapalnik?… Wzrastające podniecenie wskazywało na zbliżanie się ataku, nieuniknionego wobec tego rodzaju pytań. – Za ile go chcecie nabyć… za ile? – dodał Tomasz Roch. Można było śmiało obiecać mu największą sumę. – Ile… ile? – powtarzał. – Dziesięć miljonów dolarów – odpowiedział Gaydon. – Dziesięć miljonów? – zawołał Tomasz Roch. – Dziesięć miljonów… Fulgurator, którego siła przewyższa o dziesięć miljonów wszystkie dotychczasowe pociski?… Dziesięć miljonów… pocisk samodziałający, który zdoła w razie wybuchu zniszczyć wszystko w promieniu dziesięciu tysięcy metrów kwadratowych!… Dziesięć miljonów… Sam zapalnik może wywołać wybuch… Wszystkie bogactwa świata nie wystarczylyby, ażeby opłacić tajemnicę mojego pocisku, i raczejbym sobie język odgryzł, niżbym ją miał wyjawić za tę cenę!… Dziesięć miljonów, gdy warta jest miliarda… miljarda… miljarda!… Widoczne było, że Tomasz Roch traci zupełnie równowagę umysłową z chwilą gdy chodzi o cenę jego wynalazku. Gdyby Gaydon był powiedział dziesięć miljardów, skutek byłby jednaki. Hrabia d’Artigas i kapitan Spade bacznie obserwowali całą scenę: hrabia jak zwykle z flegmą, pomimo że czoło miał zasępione, kapitan, potrząsając głową, jak gdyby chciał powiedzieć: stanowczo niema co się wdawać z tym nieszczęśliwym! Tomasz Roch tymczasem uciekł, biegnąc po ogrodzie i wołając głosem zdławionym od gniewu: – Miljardy… miljardy! Gaydon zwrócił się do dyrektora i rzekł: – Uprzedziłem pana! Poczem pobiegł za swoim chorym, dogonił go, wziął pod rękę, i nie doznając oporu, zaprowadził do pawilonu. zamknąwszy drzwi za sobą. File:'Facing the Flag' by Léon Benett 07.jpg Hrabia d’Artigas pozostał sam z dyrektorem, podczas gdy kapitan Spade po raz ostatni starannie obejrzał wewnętrzną stronę muru. – Nie przesadziłem, panie hrabio oświadczył dyrektor. – Choroba Tomasza Roch postępuje z dnia na dzień. Mojem zdaniem jest to obłęd nieuleczalny. Nawet gdyby mu ofiarowano sumę, którejby zażądał, nie dowiedzianoby się od niego niczego. – Jest to prawdopodobne – odpowiedział hrabia d’Artigas – a jednakże, gdyby nawet żądania jego graniczyły z absurdem, nie mniej pozostanie prawdą, że pocisk jego posiada moc, że się tak wyrażę, nieskończoną… – Jest to pogląd osób fachowych, panie hrabio; ale to co wynalazł, niebawem zniknie wraz z nim w jednym z ataków, które stają się coraz częstsze i silniejsze. Wkrótce nawet, czynnik interesu, jedyny, który przeżył jego władze umysłowe, zaniknie… – Pozostanie może czynnik nienawiści! szepnął hrabia d’Artigas w chwili, gdy kapitan Spade złączył się z nim przy bramie ogrodowej.
|