abstract
| - Nadeszła chwila odpłynięcia. Sternik zajął swoje stanowisko, osada z bosakami w ręku stała na wyznaczonych miejscach. Joam Garral, wraz z Benitem i Manuelem czuwali nad odwiązaniem lin przytrzymujących statek. File:'Eight Hundred Leagues on the Amazon' by Léon Benett 23.jpg Rozpoczęła się więc żegluga, ale kiedy się skończy? Jeźli żadne nie zajdą przeszkody, dopłyną do Para i Belem, leżących o 800 mil od tej peruwiańskiej mieściny. Czas był prześliczny. Orzeźwiający „pampero” łagodził skwar słoneczny. Jest to jeden z wiatrów wiejących w czerwcu i lipcu, dolatujący od Kordylierów o kilkaset mil ztamtąd po przebyciu niezmierzonej płaszczyzny Sacramento. Gdyby jangada zaopatrzona była w maszty i żagle, wiatr ten byłby przyśpieszył żeglugę, ale ze względu nagłych i krętych zwrotów rzeki, trzeba było wyrzec się podobnych motorów. Jangada przesuwała się wśród licznych malowniczych wysepek, zielonych jeszcze drzew i szczątków roślinności i traw zabieranych ciągle z wybrzeży. Aranjo sterował wprawnie. Na jego rozkaz pięćdziesiąt bosaków podnosiło się do góry i opuszczało w wodę. Jakita z Liną i Cybelą obchodziły pokoiki patrząc czy wszystko jest w porządku, kucharka Indyanka przyrządzała śniadanie. Benito, Manuel i Mina przechadzali się po pokładzie w towarzystwie padre Passanha; Mina zatrzymywała się dla podlewania kwiatów zasadzonych wkoło pomieszkania. — Wszak prawda, mój Ojcze, że nie ma milszego sposobu podróżowania? rzekł Benito. — Masz słuszność, odrzekł padre Passanha; na tej jangadzie jesteśmy jak w domu. — I żegluga taka nic a nic nie nuży, możnaby setki mil płynąć tak bez utrudzenia, dodał Manuel. — Czyż nie zdaje ci się, Ojcze, że płyniemy na wyspie oderwanej od rzeki, ze wszystkiemi jej łąkami i drzewami? Ale przekładam tę wyspę naszą nad wszystkie wyspy Amazonki i jestem z niej dumną, bo jest dziełem rąk naszych, rzekła Mina. — Czy czasem nie grzeszysz pychą, moje dziecię, rzekł żartobliwie Passanha; ale nie śmiem łajać cię w obecności Manuela. — Ale owszem, łaj mnie, mój Ojcze, aby Manuel nauczył się łajać mnie gdy na to zasłużę. Zanadto jesteś dobry i pobłażliwy, a mała moja osóbka ma swoje ale, odrzekła wesoło. — Dobrze, Mino, rzekł Manuel, więc korzystając z pozwolenia, połaję cię... — Za co? — Iż pomimo że całe godziny przesiadywałaś w bibliotece fazendy, aby nauczyć się wszystkiego co tylko odnosi się do Amazonki, i obiecałaś mnie objaśniać, przecież choć już tyle wysp minęliśmy, ani pomyślałaś wymienić mi ich nazwisk. — A któż zdołałby to uczynić? odrzekła. — Mina ma słuszność, dodał Benito. Nikt nie może spamiętać setek nazwisk w narzeczu „tupi”, jakie ponadawano tym wyspom. To prawie niepodobieństwo. Praktyczniejsi od nas Amerykanie ponumerowali wyspy swojej Missisipi... — Tak jak ulice i uliczki swoich miast, dodał Manuel. Co prawda, nie jestem zwolennikiem tego liczbowego systemu, nic nie przemawia on do wyobraźni... Czy nie podzielasz mego zdania, Mino? — Najzupełniej. Lecz choć nie znamy nazw wysp naszej rzeki, trzeba przyznać że są prześliczne. Jak pięknie ocieniają je te olbrzymie palmy ze spuszczonemi liśćmi! Albo ten wieniec otaczającej je trzciny, wśród której zaledwie mała łódka przemknąćby się mogła! Albo te mangowce, których korzenie fantastycznych kształtów rozpościerają się na wybrzeżach, jakby łapy potwornych krabów. Lecz pomimo całej wysp tych piękności, nasza je przewyższa, bo nie jest przykutą do miejsca. — Oh! oh! mała Mino, z jakiemże mówisz uniesieniem! rzekł Passanha. — A! bom taka szczęśliwa, czując że wszyscy wkoło mnie są szczęśliwi! W tej chwili posłyszano głos Jakity, która wołała Miny; pobiegła do Matki, podskakując wesoło. — Będziesz miéć milutką towarzyszkę życia, Manuelu, rzekł padre Passanha; wraz z nią radość i wesele dom opuści. — Masz słuszność, Ojcze, rzekł Benito; droga, kochana siostrzyczka!... Wiesz co, Manuelu, jeszcze czas, namyśl się i nie zabieraj naszej pieszczotki... — Nie mógłbym wyrzec się Miny, ale mam przeczucie iż choć zostanie moją żoną nie rozłączymy się i wszyscy będziemy razem, odpowiedział Manuel. File:'Eight Hundred Leagues on the Amazon' by Léon Benett 24.jpg Pierwszy dzień podróży przeszedł bardzo prędko; śniadanie, obiad, drzemka poobiednia, przechadzka na pokładzie statku, wszystko odbyło się jak gdyby Joam Garral z rodziną nie opuścił wygodnego swego mieszkania w fazendzie Iquitos. Jasna noc księżycowa dozwoliła żeglować bez zatrzymywania się, to też jangada płynęła spokojnie po gładkiej powierzchni Amazonki. File:'Eight Hundred Leagues on the Amazon' by Léon Benett 25.jpg Nazajutrz, 7 czerwca, płynęli wzdłuż wybrzeży miasteczka Pukalppa, zwanego także Nowy-Oran. Stary-Oran, położony w dole rzeki o kilkanaście mil dalej, na tymże lewym brzegu Amazonki, został zupełnie opuszczony; ludność Nowego-Oranu składa się z Indyan, należących do plemion Mayorunas i Oreżones. Miejscowość ta leży w nader malowniczem położeniu; jej niedokończony kościołek, chaty ocienione wysokiemi palmami, ubasy (rodzaj łodzi) rozrzucone na wybrzeżu piękny tworzą krajobraz. Nad wieczorem opłynęli małą wysepkę Mango; gromadki Indyan uwijały się na niej. Byli oni wysocy i silnie zbudowani; mieli długie rozpuszczone włosy, przez nozdrza poprzeciągane były małe gałązki palmowe; końce uszu obciążone ciężarem kawałów kosztownego drzewa, w kształcie denek, tak się wyciągnęły, iż sięgały prawie do ramienia. Były wśród nich i kobiety patrzyli spokojnie na płynącą jangadę, nie okazując chęci dostania się na jej pokład. Wielu podróżników utrzymuje że krajowcy ci są ludożercami, jednakże dotąd żaden najmniejszym nawet dowodem nie poparł swych twierdzeń. Przez dwa dni następne, zgodnie z wymaganiem prądu, jangada zwracała się już to ku prawym już ku lewym brzegom rzeki, i pomimo trudnego nie raz manewrowania, żadnego nie poniosła uszkodzenia. Pasażerowie jej oswoili się już z tym nowym rodzajem życia. Joam Garral poruczył synowi nadzór i kierunek nad wszystkiem co tylko odnosiło się do interesów handlu a sam długie godziny przesiadywał w swoim pokoiku pisząc i rozmyślając. Nikomu, nawet Jakicie, nie mówił co pisze, jednak rozmiary pracy jego dozwalały wnosić że układa pamiętnik. Benito, dumny z zaufania Ojca, troskliwie czuwał nad wszystkiem. Jakita, Mina i Manuel ciągle prawie byli razem, już to rozmawiając i układając różne projekta na przyszłość, już znów przechadzając się po pokładzie, jak gdyby w parku fazendy. Benito, w wolnych chwilach zabawiał się ulubionem polowaniem, do którego często nadarzała mu się sposobność. Nie było tu wprawdzie olbrzymich lasów otaczających Iquitos i zaludnionych dzikiemi zwierzętami i grubą zwierzyną, ale zato ptactwo stadami nadlatywało od wybrzeży i często nie lękało się osiadać na jangadzie. Mina uprosiła brata że strzelał tylko do ptactwa nadającego się do jedzenia, ale pięknym szarym lub żółtym czaplom, białym i różowym ibisom, żadne nie groziło niebezpieczeństwo, mogły przylatywać i odlatać spokojnie. Wyjątek stanowiły czubate nury zwane „kajarora”, choć się nie zdały do śpiżarni. Ptaki te równie dobrze pływają jak latają, wydają krzyk bardzo przykry, ale pierze ich drogo są płacone na różnych targowiskach wybrzeży Amazonki. Nareszcie, 11 czerwca, jangada dopłynęła do Pevas i tu przybiła do brzegu. Ponieważ zostawało jeszcze kilka godzin czasu zanim noc zapadnie, skorzystał z tego Benito, i zabrawszy chętnego do wszystkiego Fragoza i dwóch strzelców, udali się na polowanie do poblizkiego lasu. Wskutku tej wycieczki przynieśli do śpiżarni: kabię, aguta i 12 kuropatw. Pewas liczy 260,000 mieszkańców; jest tu Misya której świeccy braciszkowie trudnią się także handlem, ale że świeżo wyprawili w dół Amazonki całe swoje zapasy sassaparilli i kauczuku, więc Benito nie mógł przeprowadzić z nimi jakiegoś handlu zamiennego, jakim się zwykle trudnią. Ukazało się na wybrzeżu kilku krajowców, których czoła i policzki były wytatuowane, a w skrzydłach nosa i pod niższą wargą mieli poprzeciągane okrągłe blaszki metalowe. Uzbrojeni byli w sarbakany i strzały, ale nie uciekali się do nich i nie próbowali nawet porozumieć się z pasażerami jangady.
|