abstract
| - To moje pierwsze opowiadanie. Proszę, wyraź swoją opinię w komentarzu. Spora grupa lekarzy i pielęgniarek zdążyła zgromadzić się dookoła łóżka pacjenta gdy na salę wpadł ordynator. - Jak to się cholery stało?! - zaczął ostro – Proszę natychmiast podać mi nazwiska pielęgniarek które pełniły dyżur dziś w nocy! - Pankuronium, panie ordynatorze. Ktoś podał pacjentowi pankuronium – odpowiedział nerwowo na pierwsze pytanie jeden z lekarzy. Ordynator, starszy, łysiejący mężczyzna, przetarł drżącą ręką zlane potem czoło. Odebrał telefon stojąc na światłach w półtorakilometrowym korku, przez który spóźnił się do pracy o ponad godzinę. Stanowczo zabronił informowania policji o całym zdarzeniu dopóki on sam nie dotrze na miejsce. Do tego czasu zdołano ustalić, że trucizna pochodziła ze szpitalnych zapasów, gdzie przetrzymywano ją do zabiegu intubacji. - Nazwiska pielęgniarek.- powtórzył jeszcze raz ordynator. Kiedy mu je podano, kazał zadzwonić do domu każdej z osobna i pozostać na linii tak długo, aż nie odbiorą telefonu. Wszystkie trzy podniosły słuchawkę dopiero po dłuższej chwili, zaspane, niezmiernie zdziwione faktem, że zamiast odsypiania nocnego dyżuru czeka je składanie zeznań w sprawie morderstwa. Pozostało im tylko czekać na przyjazd policji. Ordynator, gdyby tylko mógł, jak najdalej odwlekłby chwilę, gdy do szpitala wejdą ci węszący jak psy mężczyźni, którzy będą wypytywać personel o każdy szczegół mogący naprowadzić ich na trop mordercy, nawet nieistotne wydarzenia z przeszłości placówki. Najchętniej sam rozwiązałby tę sprawę, nie angażując w to niepotrzebnie zbyt wielu osób. Po dotarciu na miejsce, funkcjonariusze rozpoczęli standardową procedurę śledczą. Pielęgniarki, nie mniej przestraszone od całej reszty, złożyły spójne zeznania, z których wynikało, że żadna nieproszona osoba nie poruszała się po oddziale w czasie kiedy one pełniły dyżur. W tym samym czasie ordynator wspólnie z prokuratorem udali się do pomieszczenia, gdzie na kilku niewielkich ekranach wyświetlał się obraz rejestrowany przez kamery umieszczone w najważniejszych miejscach szpitala. - Zdaje się, że coś mamy. Dokładnie o 4.33 ktoś wszedł do sali 217. Tam trzymamy między innymi pankuronium.- oznajmił jeden z ochroniarzy, gdy ordynator wraz z prokuratorem zamknęli za sobą drzwi. Włączył nagranie. Sala 217 była w rzeczywistości niewielkim pokoikiem, wypełnionym różnego rozmiaru szafkami oraz dwiema dużymi lodówkami, w których trzymano leki w niskiej temperaturze. Kamera umieszczona była na lewo od drzwi, tuż pod sufitem. Przez pierwszych kilkanaście sekund obraz trwał nieruchomo. Mieli wręcz wrażenie, że patrzą na zdjęcie zrobione z bardzo nietypowej perspektywy. Nagle drzwi gwałtownie się otworzyły. Postać, którą ujrzeli, była ubrana w biały kitel oraz czepek pielęgniarski, taki sam jaki noszą wszystkie pielęgniarki zatrudnione w szpitalu. Wydawało się, że doskonale wiedziała, gdzie znajduje się rzecz, po którą przyszła. Bez chwili wahania podeszła żwawym krokiem do jednej z szafek i wyjęła z niej niewielką butelkę pankuronium. Jak dotąd kobieta była odwrócona plecami w kierunku kamery. Wszyscy w pomieszczeniu z monitoringiem wstrzymali oddech w momencie kiedy zamknęła szafkę i odwróciła się, zmierzając do wyjścia. Mogli w końcu zobaczyć jej twarz. W jednej chwili ordynator przypadł do monitora i zbliżył swoją twarz na kilka centymetrów do ekranu. Poczuł się jakby to jemu zaaplikowano truciznę, zupełnie inną w działaniu od tej, którą trzymała w ręku kobieta. Zamiast się zatrzymać, jego serce przyspieszyło swoje bicie, coraz szybciej pompując krew, a w niej paraliżujący strach odbierający mu władzę w nogach. Osunął się bezwładnie na ziemię. Oczy zachodziły coraz gęstszą mgłą odbierając wzrok. Ostatnia rzecz jaką poczuł przed utratą przytomności były wyrzuty sumienia, które po wielu latach powróciły ze zdwojoną siłą odbierając mu ostatnie resztki świadomości. Twarz kobiety ujrzana na nagraniu była jak niewielki kamień toczący się w dół stromego zbocza, który ciągnąc za sobą kolejne, w krótkiej chwili wywołuje straszliwą lawinę wspomnień. Przypomniał sobie wyraźnie co czuł tamtego dnia. Nie były to wyrzuty sumienia, ponieważ one pojawiły się na samym końcu, kiedy w pełni dotarło do niego to co zrobił. Czuł strach. Bał się spojrzeć komukolwiek w oczy by nie zdradził go przerażony wyraz twarzy z jakim snuł się po wydających się nie mieć końca korytarzach szpitala. Początkowo nie zwrócił nawet uwagi na dodatkowe dwa zera jakie pojawiły się na jego koncie, jednak właśnie wtedy zaczął zadawać sobie pytanie, na które długo nie mógł znaleźć odpowiedzi „CZY TO BYŁO TEGO WARTE?”. Siedząc skulony za jedną z szafek w sali 217 nie miał żadnych wątpliwości co do okrucieństwa czynu jakiego się dopełnił. To, czego za chwilę będzie świadkiem może tylko utwierdzić go w tym przekonaniu. Sam nie wiedział, co zamierza właśnie osiągnąć. Przeprosić? Wyrazić skruchę? Na to jest już o wiele za późno. Z oddali dobiegały go głosy pielęgniarek pełniących nocny dyżur. Nie słyszał odgłosu zbliżających się kroków ani nawet chrzęstu klucza w zamku a jedynie ciche skrzypienie zawiasów w otwierających się drzwiach. Gdy weszła do pokoju, on skulił się jeszcze bardziej w swojej kryjówce, nie miał odwagi spojrzeć w jej martwe oczy. Czuł otaczającą ją aurę chłodu kiedy zbliżała się do szafki, za którą się schował. Przez chwilę jej ręka błądziła po półkach w poszukiwaniu trucizny. Znalazła ją, zassała sporą dawkę do strzykawki i odłożyła butelkę na miejsce. Chłód opuścił go gdy kobieta oddalała się od niego, zmierzając do wyjścia. Wiedział, że właśnie traci jedyną szansę by ją zatrzymać, lecz strach odebrał mu władzę nad ciałem. Jej ciche kroki urwały się kiedy dotarła do drzwi. Do tej chwili ordynator starał się nie wydać z siebie żadnego dźwięku jednak wobec ciszy jaka wypełniła pokój, wydawało mu się, że jego płytki oddech słychać w całym szpitalu. „Czemu nie wychodzi? Czy wie że tu jestem?”. Wychylił się lekko zza szafki. Jej spojrzenie dopadło go niemal natychmiast, nie pozwalając skierować wzroku w inną stronę. Zatracił się w czarnych, wyrażających jedynie czystą nienawiść oczach i twarzy, z której krew już dawno odpłynęła nadając jej barwę kartki papieru. - Życie, największy dar jaki otrzymaliśmy od Pana, wciąż nic dla ciebie nie znaczy. Nawet nie próbowałeś mnie powstrzymać- w chwili gdy usłyszał te słowa, wargi kobiety nie poruszały się. Jej głos dochodził z nieznanego mu jeszcze świata, wiedział jednak, że wkrótce on również się tam znajdzie. Ręka kobiety powoli wysunęła się do przodu. Ordynator nagle zdał sobie sprawę, że szafka, jego jedyne schronienie, została gdzieś z tyłu, a on zbliża się ociężale w kierunku bladej postaci. Poczuł jak z powrotem robi mu się zimno. Widział już wyraźnie co trzymała w ręku kobieta. Strzykawka. Dzisiaj takich nie robią. Ta strzykawka już raz zadała śmierć. Jego rękami. - Jeśli to zrobisz, będziesz ostatnią osobą, która umrze.- powiedziała. Ewa, tak miała na imię. Trafiła na oddział z ciężkimi obrażeniami po tym jak jakiś samochód wpadł w poślizg i potrącił ją na przejściu dla pieszych. Na wiadomość o polepszeniu jej stanu zdrowia, rodzina niespodziewanie podała cenę jaką są w stanie zapłacić, aby nie opuściła szpitala żywa. Zgodził się. Tak bardzo potrzebował wtedy pieniędzy… Ze łzami w oczach wziął strzykawkę z jej martwej dłoni i wstrzyknął truciznę. Już po kilku sekundach padł na lodowatą podłogę kiedy mięśnie odmówiły współpracy. Oddychanie sprawiało mu coraz większe trudności, w końcu mógł tylko bezsilnie otwierać usta próbując nabrać powietrza do zwiotczałych płuc. Ewa przyglądała się temu biernie, a w jej czarnych oczach nienawiść powoli ustępowała uczuciu dzikiego, przerażającego spełnienia. W ostatnim przebłysku świadomości usłyszał jak jakiś męski głos nawołuje go po imieniu. Za chwilę dołączył do niego kolejny i kolejny osiągając istną kakofonię dźwięków, wciągającą go niczym studnia bez dna. - Panie ordynatorze ! - Patrzyło na niego wiele twarzy. Zarumienionych, pełnych życia. Była na nich wymalowana troska o dobro człowieka, który na troskę nie zasługiwał. Znowu był wśród żywych, w sali z monitoringiem. Jeden z lekarzy pomógł mu się podnieść, zupełnie niepotrzebnie. Ordynator wypadł na korytarz, rozpychając energicznie tłum dookoła siebie. Nie chciał aby coś podkusiło go by spojrzeć ponownie na nagranie z sali 217. Starał się wrócić do swoich obowiązków jakby nic się nie stało, wiedząc, że to jego ostatni dzień w pracy.
- Ordynatorzy – grupa wysoko wykwalifikowanych gwardzistów pracujących na całym Morrowind.
|