About: dbkwik:resource/gNbh5Xo8JFVhc_Lb_VSvLg==   Sponge Permalink

An Entity of Type : owl:Thing, within Data Space : 134.155.108.49:8890 associated with source dataset(s)

AttributesValues
rdfs:label
  • Jangada/I/02
rdfs:comment
  • Jest to najoryginalniejszy rodzaj ze wszystkich małp znajdujących się w lasach górnej Amazonki. Guariby są towarzyskie, niedzikie i lubią zawsze trzymać się gromadnie. Obecność ich zaznacza się z oddali koncertem jednotonnych głosów, zakrawających na psalmodyą. Lecz choć nie są złośliwe z natury, nie należy jednak napastować je nieostrożnie, a podróżny śpiący w lesie, a więc nie mogący się bronić, bywa nieraz wystawiony na ich napaść i psoty. W Brazylii małpy te nazywane są „barbado”. — Guariba! zawołał. — A łotr! a niecnota! krzyknął, dopuścił się strasznej zbrodni, okradł mnie!
Tytuł
  • |1
dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg==
  • [[
dbkwik:resource/WglBShsp9V9mYtToH6YeZw==
  • Część I
  • Rozdział
dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA==
  • [[
adnotacje
  • Dawny|w latach 1881-1882
dbkwik:wiersze/pro...iPageUsesTemplate
Autor
  • Juliusz Verne
abstract
  • Jest to najoryginalniejszy rodzaj ze wszystkich małp znajdujących się w lasach górnej Amazonki. Guariby są towarzyskie, niedzikie i lubią zawsze trzymać się gromadnie. Obecność ich zaznacza się z oddali koncertem jednotonnych głosów, zakrawających na psalmodyą. Lecz choć nie są złośliwe z natury, nie należy jednak napastować je nieostrożnie, a podróżny śpiący w lesie, a więc nie mogący się bronić, bywa nieraz wystawiony na ich napaść i psoty. W Brazylii małpy te nazywane są „barbado”. Nadchodząca małpa była wysokiego wzrostu, silnie zbudowane i zwinne jej członki, dozwalały jej równie prędko biedz po ziemi, jak przeskakiwać z gałęzi na gałęź, aż na najwyższych drzew wierzchołki. Teraz podchodziła ostrożnie i powoli, rozglądając się to na prawo to na lewo i prędko poruszając ogonem. Przyroda okazała się nader szczodrą dla tych przedstawicieli małpiego rodzaju; nie dość że dała im cztery ręce, z powodu czego nazywają się czwororękie, ale jeszcze obdarzyła chwytnym ogonem. Guariba zbliżył się cichutko, poruszając wielkim grubym kijem, który w silnych jego łapach, mógł stać się groźnem narzędziem. Widać od kilku już minut dostrzegł człowieka leżącego pod drzewem, a nieruchomość tego zachęcała go do przyjrzenia mu się zblizka. Podszedł wahając się nieco, i zatrzymał o jakie trzy kroki. Brodata jego twarz wykrzywiła się, odkrywając ostre zęby białe jak kość słoniowa i poruszył pałką w sposób niebardzo bezpieczny dla leśnego kapitana. Widocznie widok Torresa, nie budził w guaribie życzliwego usposobienia, czyż miał jakie powody niechęci do tej próbki rodzaju ludzkiego, jaką los stawiał mu przed oczy? Nic niepodobnego, bo wszak wiadomo jak długo zwierzęta pamiętają złe z sobą obchodzenie, może więc i guariba miał jakąś złość do kapitanów leśnych. Wszelkie rodzaje małp Indyanie uważają za wyborną zwierzynę, polują też na nie zapamiętale, nietylko z zamiłowania do łowów, ale i dla przyjemności zjadania smacznych kąsków. Cokolwiek było powodem niechęci, dość iż zdawało się że jakby zapominając iż natura stworzyła go roślinożernym, guariba miał zamiar pozbyć się tym razem jednego ze swych przyrodzonych wrogów. Przypatrzywszy mu się dobrze, zaczął obchodzić dokoła drzewo i powoli, zatrzymując oddech, przysuwał się coraz bliżej. Postawa jego była groźną, spojrzenie dzikie. Nietrudnoby mu przyszło zabić śpiącego jednem silnem uderzeniem pałki, i nie ulega wątpliwości iż w tej chwili życie Torresa wisiało na włosku. Guariba stanął tuż przy drzewie i podniósł pałkę aby w niego ugodzić. Torres postąpił nieoględnie, umieszczając w wydrążeniu pnia puszkę z dokumentem i całem swojem mieniem, — jednakże nieoględność ta ocaliła mu życie. Padł na puszkę promień słońca przedzierający się przez gałęzie, i świecący metal zajaśniał jak źwierciadło. Oderwało to na chwilę uwagę małpy, zmiennej i lekkomyślnej jak cały jej rodzaj, i dążenia jej do innego zwróciły się celu. Pochylił się, podjął puszkę, i cofnąwszy się o parę kroków podniósł ją do oczu i poruszając, zdawał się bawić i dziwić jej migotaniem. Zadziwienie spotęgowało się jeszcze, gdy za poruszeniem dawał się słyszeć dźwięk zawartej w puszce złotej monety. Odgłos ten wydał mu się widać zachwycającą muzyką; bawił się jak dziecko zabawką. Następnie poniósł puszkę do gęby i zęby jego zazgrzytały po metalu; nie próbował jednak jej przegryźć. Jeźli małpy mogą wytwarzać sobie jakieś pojęcia, to guariba ten mniemał zapewne, że znalazł jakiś nieznany mu owoc, jakiś ogromny migdał, cały błyszczący, którego jądro tak skakało w swej skorupie. Widać poznał prędko swój błąd; nie rzucił jednak puszki, ale owszem mocno ścisnął ją w lewej ręce, a jednocześnie z prawej wypadła mu pałka, łamiąc suche, na ziemi leżące gałęzie. Hałas ten przebudził Torresa, który też, z przytomnością ludzi przyzwyczajonych do czatowania i umiejących w jednej chwili otrząsnąć się ze snu, zerwał się zaraz na równe nogi. W okamgnieniu wiedział z kim ma do czynienia. — Guariba! zawołał. I chwytając leżącą obok niego manchettę, gotów był wnet do obrony. Przestraszona małpa odskoczyła w tył, ujrzawszy obudzonym tego, na którego, póki spał, napaść zamierzała; po kilku posuwistych skokach, wsunęła się między drzewa. — W sam czas się obudziłem! zawołał Torres, jeszcze chwila, a rozbój ten zabiłby mnie pałką, bez wszelkich ceremonii. Małpa zatrzymała się o jakie dwadzieścia kroków, wykrzywiając się, jakby drwić z niego chciała; wtem nagle spostrzegł, że trzyma jego puszkę. — A łotr! a niecnota! krzyknął, dopuścił się strasznej zbrodni, okradł mnie! W pierwszej chwili nie pomyślał nawet o tem, że całe jego mienie mieści się w tej puszce; pamiętał o tem tylko, że w niej znajduje się dokument, którego utrata zadałaby śmiertelny cios wszystkim jego świetnym nadziejom i widokom. Nie namyślając się, puścił się w pogoń za guaribą. Wiedział dobrze, iż doścignąć małpę było nader trudno, albowiem po ziemi umykała nadzwyczaj szybko, po drzewach nadzwyczaj wysoko. Sam tylko celnie wymierzony strzał odraz u powstrzymałby ją w biegu, ale Torres nie miał broni palnej. Nóż, szpada i motyka, jakie posiadał, nie mogły nic zrobić małpie, bo jej nie dosięgały. Torres przekonał się wkrótce, że tylko podejściem może pokonać małpę. Więc, już to zatrzymywał się za jakimś pniem, już znikał w gęstwinie, aby i małpę zniewalać do zawracania się lub zatrzymywania. Ale małpa była nader sprytna; gdy Torres znikał, czekała cierpliwie póki się nie pokaże; męczył się więc daremnie. — Przeklęta małpa! krzyknął ze złością, nie trafię z nią do końca! gotowa doprowadzić mnie tak aż do granicy brazylijskiej!... Ah! żeby też upuściła moją puszkę!... Ale próżna nadzieja, bawi ją dźwięk zawartej w niej monety!... A złodzieju! żebym tylko mógł cię dostać!... popamiętałbyś, jeślibyś zdołał ujść żywcem!... I znów gonił za guaribą, która zawsze wymknąć mu się umiała. Godzina zeszła na tej pogoni; Torres nie ustawał w zapale; mógłże nie gonić za dokumentem, mającym być węgielnym kamieniem jego bogactwa? Zmęczony daremnemi pokuszeniami, wpadał w złość, klął i tupał nogami; złośliwa małpa odpowiadała na to wykrzywianiem, doprowadzającem go do wściekłości — widocznie guariba drwiła sobie z niego. Więc pogoń rozpoczynała się nanowo; tchu mu już brakło; to krzaki zastępowały drogę, to noga zaplątała się w wysokiej trawie, to nierozwikłane pnącze zatrzymywały w biegu. Raz po raz upadał, potknąwszy się o wystający korzeń, aż nareszcie, zapominając że jest w lesie, zaczął krzyczeć z całych sił: łapajcie! łapajcie złodzieja! Nareszcie tchu mu zbrakło, musiał się zatrzymać. — Do miliona bomb i granatów! zawołał, nigdy tyle nie podjąłem trudów, goniąc za zbiegłymi murzynami... Ale ja cię doścignę, przeklęta małpo! a wtedy zobaczymy!... Małpa wykrzywiała się coraz więcej, i ona także trochę była znużona, nigdy jednak ani w setnej części jak Torres, któremu nogi zaczynały już wypowiadać posłuszeństwo. Gdy się zatrzymywał, zrywała wystające z ziemi korzonki, i chrupiąc je z apetytem, pobrzękiwała puszką. Co tu robić!... Gonić dłużej małpę tak daremnie, stałoby się niedorzecznością, a na samą myśl że ucieknie mu z puszką, rozpacz ogarniała Torresa. Noc nadchodziła, złodziej lada chwila zniknie bez śladu, a on zabłądzi w gęstym lesie... Co tu począć? miałże wyrzec się nadziei odzyskania nieocenionego dokumentu?... Nie! jeszcze ostatnie wysilenie. File:'Eight Hundred Leagues on the Amazon' by Léon Benett 05.jpg Powstał — małpa także. Postąpił kilka kroków naprzód, małpa odskoczyła kilka kroków wstecz, ale zamiast zagłębiać się w las, zatrzymała się przy olbrzymim fikusie, i obejmując pień, wdrapała się na najwyższy szczyt jego z wprawą i zręcznością najwytrawniejszego linoskoka. Tam, usadowiwszy się wygodnie, zaczęła zrywać i zjadać owoce, jakich dosięgnąć mogła. Torres także uczuwał głód i pragnienie — ale nie miał żadnego pożywienia, a manierka była już pusta. Podszedł pod fikus, ale nie próbując wdrapać się na niego, gdyż wiedział że małpa po gałęziach przeleciałaby na inne drzewo, zaczął rzucać w nią kamieniami. Ale choć który trafił, niewiele małpie zrobił złego, zawiodła go więc nadzieja, że ugodzona, puści puszkę. Jakby na większe dokuczenie, pobrzękiwała nią ciągle. Zrozpaczony Torres wymyślał i klął na czem świat stoi, ale małpa słuchała tego obojętnie; tchu i sił pozbawiony miał już wyrzec się nadziei odzyskania dokumentu, gdy nagle posłyszał głosy ludzkie, o jakie dwadzieścia kroków dalej. Przezorny i ostrożny, ukrył się zaraz w gęstwinie, aby się nie pokazać, póki się nie dowie z kim miałby do czynienia. Zaciekawiony, drżąc z niecierpliwości, zaczął nasłuchiwać; wtem rozległ się odgłos wystrzału, i tuż za nim krzyk przeraźliwy, i małpa, ugodzona śmiertelnie, spadła na ziemię, nie puszczając puszki Torres’a. — Do miliona piorunów! krzyknął w uniesieniu radości, nigdy strzał nie padł w właściwszą porę! I wybiegł z krzaków, ani pomyślawszy że go ktoś zobaczy, a jednocześnie dwóch młodych ludzi wyszło z pośród drzew. File:'Eight Hundred Leagues on the Amazon' by Léon Benett 06.jpg Byli to Brazylijczykowie przybrani w strój myśliwski: w wielkie skórzane buty, lekkie kapelusze z palmowych włókien, kurtki obcisłe w pasie, dogodniejsze daleko od narodowego poncho. Rysy ich i cera zdradzały pochodzenie portugalskie. Uzbrojeni byli w długie dubeltówki hiszpańskie, przypominające nieco broń arabską, celne i dalekonośne, któremi mieszkańcy stref górnej Amazonki biegle władać umieją. Dowiódł tego strzał dany przed chwilą z odległości przeszło 80 kroków, a który trafił małpę w samo czoło. Oprócz tej broni, obaj młodzieńcy mieli zatknięte za pasem tak zwane w Brazylii „foca” (foka), rodzaj noża i sztyleta zarazem, z którym myśliwi nie obawiają się polować na rozmaite dzikie zwierzęta, tak liczne w tych lasach. Widząc że bynajmniej nie potrzebuje obawiać się tego spotkania, Torres zaczął biedź ku zabitej małpie; ale młodzi ludzie krótszą mieli przebyć do niej drogę, wyprzedzili więc Torresa i spotkali się z nim oko w oko. Teraz Torres odzyskał zwykłą przytomność umysłu. — Dziękuję panom najuprzejmiej, rzekł, uchylając kapelusza; zabiciem tej przeklętej małpy oddaliście mi nieocenioną przysługę. Myśliwi spojrzeli na siebie, nie rozumiejąc za co im tak dziękuje; Torres objaśnił ich w kilku słowach. — Mniemacie panowie żeście zabili małpę — rzeczywiście przecież zabiliście złodzieja. — Jeźli oddaliśmy panu przysługę, rzekł młodszy myśliwy, to zupełnie bezwiednie, nie mamy więc prawa do podziękowań — ale w każdym razie miło nam, że mogliśmy być mu użyteczni. I pochylając się nad małpą, wyjął puszkę z jej zaciśniętej ręki i oddając Torresowi dodał: oto zapewne własność pana? — O tak! odrzekł żywo chwytając puszkę i oddychając swobodnie — ciężar bowiem spadł mu z piersi. Komuż mam podziękować za tak ważną przysługę? — Mojemu przyjacielowi Manoelowi, starszemu doktorowi wojsk brazylijskich, odpowiedział młodzieniec. Wprawdzie ja strzeliłem do małpy, ale tyś mi ją pokazał kochany Benito. — W takim razie obu panom winienem wdzięczność, odrzekł Torres, tak panu Manoelowi jak panu?... — Benito Garral — odpowiedział Manoel. Usłyszawszy to nazwisko, kapitan leśny musiał całą siłą woli zapanować nad sobą, żeby nie drgnąć i nie zdradzić wrażenia jakiego doznał, szczególniej gdy młody myśliwy dodał uprzejmie: — Ferma mojego ojca leży ztąd o trzy milki, jeźli więc pan?... — Torres, rzekł awanturnik. — Jeźli więc pan Torres zechce wstąpić, zostanie najgościnniej przyjęty. — Nie wiem doprawdy czy będę mógł... odpowiedział Torres, który zaskoczony niespodziewanem spotkaniem, wahał się jak miał postąpić... Przykro mi że nie mogę korzystać z pańskiej ofiary... ale zajście z małpą tak wiele zajęło mi czasu, a muszę jak najspieszniej wracać na wybrzeża Amazonki... Zamierzam dostać się do Para... — W takim razie, odrzekł Benito, prawdopodobnie spotkamy się w drodze, gdyż nim miesiąc upłynie, ojciec mój z całą rodziną ma udać się w tymże kierunku. — A!... zawołał żywo Torres, więc ojciec pana zamierza przejść granicę brazylijską? — Tak, podróż ta potrwa kilka miesięcy, odrzekł Benito; przynajmniej mamy nadzieję że ojciec da się do niej namówić. Nieprawdaż Manoelu? Manoel potwierdzająco skinął głową. — Więc być bardzo może iż rzeczywiście spotkamy się w drodze, rzekł Torres, ale obecnie pomimo największej chęci, nie mogę korzystać z uprzejmie ofiarowanej mi gościnności. Mimo to dziękuję najmocniej za zaproszenie, dzięki któremu, podwójnie jestem panom obowiązany. To powiedziawszy, ukłonił się bardzo grzecznie obu myśliwym, którzy odkłoniwszy się zwrócili się na drogę wiodącą do fermy. Torres patrzył za nimi dopokąd nie znikli mu z oczu, poczem zawołał głuchym głosem: — Aha! zamyśla przebyć granicę!... wybornie! tam więcej jeszcze będzie na mojej łasce!... Szczęśliwej drogi Joamie Garral! To powiedziawszy, leśny kapitan zwrócił kroki ku południowi, chcąc jak najspieszniej dostać się znów na lewe wybrzeże Amazonki i za chwilę znikł w gęstwinie lasów.
Alternative Linked Data Views: ODE     Raw Data in: CXML | CSV | RDF ( N-Triples N3/Turtle JSON XML ) | OData ( Atom JSON ) | Microdata ( JSON HTML) | JSON-LD    About   
This material is Open Knowledge   W3C Semantic Web Technology [RDF Data] Valid XHTML + RDFa
OpenLink Virtuoso version 07.20.3217, on Linux (x86_64-pc-linux-gnu), Standard Edition
Data on this page belongs to its respective rights holders.
Virtuoso Faceted Browser Copyright © 2009-2012 OpenLink Software