abstract
| - — „Śpiący! Śpiący jest z nami”. Potem śpiew jakiś kilkudziesięciu tysięcy wzbił się w wielką falą. — „Panie, trzeba pokazać się ludowi” — wołali, ci co go otoczyli. Graham powstał machinalnie i wszedł do olbrzymiej hali. Koło niego stanął wyniosły czarno ubrany mężczyzna. Inni otoczyli go kołem. Krzyki wzbiły się potężnie: Graham chwil kilka bezmyślnie patrzył na te sprawy a potem nagle chwycił za ramię, jedną z krzyczących osób: — „Powiedźcie mi!” — wołał, a kto ja jestem? — kto ja jestem? Reszta obecnych zbliżyła się, żeby lepiej słyszeć jego słowa: — „Kto ja jestem?” Oczy jego wpiły się badawczo w ich twarze. — „Oni nic mu nie powiedzieli!” — zawołała jakaś dziewczyna. — „Powiedźcie mi! powiedźcie!” — wołał Graham. — „Jesteś pan władcą ziemi. Jest pan właścicielem połowy świata”. Nie wierzył uszom. Nie dawał wiary przekonywaniom. Utrzymywał, że nie rozumie, że nie słyszy. Podniósł głos: — „Żyję na jawie od trzech dni — jestem więźniem od trzech dni. Przypuszczam, że walka jakaś wybuchła między obozami ludzi w tem mieście — wszak to Londyn?” — „Tak”, — rzekł młody mężczyzna. — „A ci, którzy schodzą się w wielkiej sali białego Atlasa? Jaki to ze mną związek? W pewnej mierze to mnie dotyczy. Dlaczego, nie wiem. Trucizna? Zdaje mi się, że przez czas mojego snu, świat padł ofiarą obłędu. Ja sam jestem w obłędzie. Kto są ci radcy pod Atlasem? Dlaczego mieliby mnie otruć?” — Żeby pana znieczulić, rzekł młodzieniec w żółtym stroju. Chcą odsunąć pana od działania.
|