abstract
| - W pierwszej chwili doktor gotów był rzucić się w objęcia młodego rybaka... wstrzymał się jednak. Hrabia Sandorf mógł to uczynić uniesiony wdzięcznością... Ale ten nie istniał na tym świecie dla nikogo, nawet dla syna Andrzeja Ferrata. Do podobnej roli zniewolony był też Piotr Batory, który byłby się z pewnością zapomniał, gdyby nie spojrzenia doktora rzucone mu w porę. Obaj udali się w milczeniu do salonu, gdzie zawezwano swego zbawcę. — Czy jesteś mój przyjacielu — spytał doktór Antekritt — synem pewnego rybaka żyjącego niegdyś w Istryi nazwiskiem Andrzej Ferrato? — Tak, panie! — odparł Luigi. — Czy nie miałeś siostry? — I owszem... mieszkamy razem w Lavalecie. — Ale — dodał rybak z pewnem wahaniem — czy znałeś pan mego ojca?... — Twój ojciec, mój przyjacielu — rzekł poważnie doktór — twój ojciec przed laty piętnastu dał przytułek dwom zbiegom w swoim domu w Rovigno! Byli to moi przyjaciele, których poświęcenie się rybaka nie zdołało niestety uratować!... Ale dobre swe chęci Andrzej Ferrato przypłacił utratą wolności i życia, albowiem skazany został na dożywotnie więzienie, gdzie umarł!... — Umarł, nie żałując tego co chciał uczynić — dodał ze łzą w oku syn prawego człowieka. Doktór ujął ręką młodego rybaka. — Moi przyjaciele — ciągnął dalej Antekritt — zobowiązali mnie do spełnienia długu wdzięczności jaki zaciągnęli wobec twego ojca mój drogi. Od lat wielu szukam was, pragnąc się dowiedzieć co się stało z tobą i twoją siostrą, ale ślad zaginął za wami od czasu jak opuściliście Rovigno... Sprawiedliwemu Bogu zawdzięczam, że cię zesłał na moją pomoc! Okręt, który uratowałeś, nazwałem „Ferrato”, mając w pamięci Andrzeja... Pozwól niech cię uściskam, moje dziecię!... Gdy doktór tulił do piersi młodego rybaka, ten był tak wzruszony, że wielkie krople łez spływały po jego twarzy. Wobec tej rozczulającej sceny, Piotr nie mógł się powstrzymać... Jakieś nieprzezwyciężone uczucie odezwało się w sercu Batorego dla tego młodzieńca, bodącego jego rówieśnikiem. — I ja!... i ja! — zawołał, wyciągając ręce. — Pan?... — Ja!... Syn Stefana Batorego! Doktór nie mógł tym razem przeszkodzić wyznaniu, ale był pewnym, że Luigi Ferrato potrafi dotrzymać tajemnicy tak dobrze jak Cypel Pescade i Przylądek Matifon. Młody rybak dowiedział się o wszystkiem. Jedna rzecz tylko pozostała dla niego tajemnicą. Nie powiedziano mu, że hrabia Sandorf żyje. Doktór żądał, by go Luigi natychmiast zaprowadził do swej siostry, pragnął ją zobaczyć, a szczególnie przypatrzyć się jej pracowitemu życiu, a może i nędzy, gdyż po śmierci Andrzeja Ferrato pozostała sama z małym jeszcze bratem. — Popłyniemy w tej chwili panie doktorze — rzekł Luigi. — Maria musi być bardzo niespokojną! Wkrótce będzie czterdzieści osiem godzin jak udałem się na połów ryb do zatoki Melleach... Pewno się obawia, że w czasie burzy tej nocy spotkało mnie jakie nieszczęście. — Kochasz twą siostrę? — spytał doktór Antekritt. — Jak siostrę i matkę! — odparł Luigi. Wyspa Malta, położona w pobliżu Sycylii, należy raczej do Afryki, aniżeli do Europy, od której oddaloną jest tylko o dwieście pięćdziesiąt kilometrów. To też geografowie toczyli w tej mierze spór zapamiętały. Bez względu jednak na to, Karol V-ty oddał wyspę w lenność zakonowi świętemu Jana Jerozolimskiego, który od tego czasu zaczął się nazywać stowarzyszeniem kawalerów Maltańskich. Dopiero od roku 1800 stała się posiadłością angielską. Malta jest wyspą, mającą długości do dwudziestu ośmiu, a szerokości szesnastu kilometrów. Głównem miastem wyspy jest Lavalette z przyległościami: oprócz tego znajduje się tam wiele jeszcze miasteczek i miast juk naprzykład: Citta albo Civitta Vecchia, gdzie w skale, na której miasto się wznosi, istnieją słynne katakumby i grota, kędy apostoł Paweł po rozbiciu okrętu miał się ukrywać, Bosquet, Dinghi, Zebug, Hard, Berkerkare, Luca, Farrugi. Nader żyzna w części wschodniej, bardzo nieurodzajna w części zachodniej przedstawia uderzający kontrast, który tłómaczy skupienie się ludności w okolicach korzystnych. Liczą tam około sto tysięcy mieszkańców. Niepodobna sobie wyobrazić, jak malowniczemi widokami wyposażyła natura tę wyspę. Wszędzie można spotkać wodę, fantastyczne wklęsłości, przylądki cyple i wzgórza, nadające się wybornie do fortyfikacyi.To też zakon Kawalerów nie zapoznając wielkiej doniosłości, tak pod każdym względem ważnego punktu na morzu Śródziemnem jakim była i jest Malta, starał się ją zrobić trudną do zdobycia, ale w rzeczy samej dopiero Anglicy uczynili ją niezdobytą twierdzą, skutkiem czego stała się obecnie jedną z głównych podstaw angielskiej potęgi na tamtych wodach. Znaczna też ilość angielskich rodzin przebywa w Lawalecie, która jest rezydencyą gubernatora, zamieszkującego starożytny pałac wielkiego mistrza zakonu, admirała angielskiej marynarki i miejscem pobytu garnizonu, składającego się z czterech, lub pięciu tysięcy ludzi. W Malcie spotyka się także Włochów, którym się zdaje, że są u siebie; potem, oprócz ludu miejscowego, można widzieć rozmaite żywioły napływowe, kosmopolityczne, jak naprzykład w Gibraltarze. Właściwi maltańczycy są pochodzenia afrykańskiego. W portach różnobarwne stroje wyróżniają się rzadką zręcznością w kierowaniu swemi łodziami, na lądzie puszczają się wózkami po stromych wzgórzach, z których patrząc, doznaje się zawrotu głowy. Trudnią się sprzedażą wybornych południowych owoców, jarzyn, mięsa, ryb, siedząc pod płonącą lampką przed obrazkiem jakiegoś świętego, pośród ogłuszającej wrzawy. Możnaby powiedzieć, że wszyscy mężczyźni są do siebie podobni; oblicza ich smagłe, włosy czarne, nieco kędzierzawe, ogniste spojrzenia, silnie zbudowane ciała, ale wzrost średni. Wydaje się też, że wszystkie kobiety należą do jednej rodziny; odznaczają się one czarnemi oczami o długich rzęsach, ciemnemi włosami, kształtnemi rękami i nogami, zgrabna kibicią, pewną pulchnością, a nadewszystko dziwną białością ciała, które starannie chronią od skwaru słońca, okrywając się „falzettą”, w rodzaju obszernego płaszcza z czarnej jedwabnej materyi — na sposób tunetański — używany zarówno przez zamożnych jak biednych. Falzetta jest zarazem okryciem głowy, płaszczem i wachlarzem. Maltańczycy posiadają wrodzony spryt do handlu. Można ich też spotkać wszędzie, gdzie się tylko nadarzy jaka sposobność kupczenia. Pracowici, oszczędni, rzutni, wstrzemięźliwi, są zarazem gwałtowni, mściwi, zazdrośni. Do specyalnych studyów nadaje się szczególnie niższa warstwa społeczeństwa. Maltańczycy używają żargonu, którego pierwiastkiem był język arabski, zabytek zwycięstw po których nastąpił upadek Ottomańskiego państwa, mowa ta jednak jest pełna życia, siły i malowniczości, nadaje się do przenośni, obrazowania i poezyi. Utrzymani w karności, są dzielnymi marynarzami i śmiałymi rybakami, gdyż częste i gwałtowne burze tych mórz, oswoiły ich z niebezpieczeństwem. Na tej to wyspie Luigi trudnił się obecnie rybołóstwem, jak gdyby był rodowitym Maltańczykiem, mieszkając tu prawie od lat piętnastu ze swą siostrą Maryą Ferrato. Lavaletta z przyległościami jest to silnie obwarowane stołeczne miasto z dwoma portami, a nazwę swą otrzymało od wielkiego mistrza Jana de Lavalette, który wystawił na wschodnim brzegu twierdzę, czyniącą dziś wyspę niezdobytą. Po za portami Wielkiego Marsa i Kwarantanny rozciąga się właściwie sześć miast, gdyż Floriana, La Senglea, La Cospiqua, La Vittoriosa, La Slema, La Misida nie są wcale przedmieściami, ale rzeczywistymi grodami ze wspaniałemi gmachami, hotelami, kościołami i uniwersytetem, godnym stolicy liczącej przeszło sześćdziesiąt tysięcy mieszkańców, trudniących się żeglugą i handlem. Luigi i Marya Ferrato żyli w Lavalecie, a właściwie tuż pod tem miastem, gdyż mieszkali w dzielnicy podziemnej, zwanej Maderaggio, do której wejście znajduje się na Strada San Marco. W tem to miejscu najmowali skromne pomieszkania, odpowiadające ich szczupłym dochodom, to też do tej poziemnej pieczary Luigi wiódł doktora i Piotra, gdy parowiec po dopełnieniu wszelkich formalności stał spokojnie w porcie. File:'Mathias Sandorf' by Léon Benett 071.jpg Wszyscy trzej, opędziwszy się z niemałą trudnością setkom narzucających się przewoźników, stanęli na wybrzeżu portowem. Minąwszy bramę Marynarki, zostali na wstępie zagłuszeni ciągłem biciem dzwonów, które niby dźwięczną atmosferą napełniają ulice stolicy Malty. Wkrótce ujrzeli się po za fortyfikacyami o podwójnych kazamatach, gdzie wypadło idącym wspinać się po wzgórzach, poczem zwrócili się w wązką uliczkę, w której trzeba było iść po schodach. Tak posuwając się naprzód pomiędzy olbrzymiemi domami o ścianach latami pożółkłych i pomiędzy małemi kapliczkami, w których płonęły lampki przed obrazkami świętych, zatrzymali się przed katedrą św. Jana, pośród najhałaśliwszych tłumów, jakie spotkać można w świecie. Gdy nakoniec stanęli na szczycie wzgórza, prawie tej wysokości co katedra, puścili się ścieżkami na dół zwróciwszy się ku portowi Kwarantanny, poczem ujrzawszy ulicę Strada San Marco, udali się w prawo kamienneni schodkami, wiodącemi w głębię podziemnego miasta. Maderaggio jest dzielnicą, która się ciągnie aż pod wały fortyfikacyjne miasta. Uliczki tu są tak wązkie i tak zagłębione, że promień słońca nie wcisnął się tam nigdy. Wysokie, prawie czarne mury, nieregularnie upstrzone niezliczoną ilością rozmaitej wielkości otworów, uchodzących za okna, sprawiają smutne i niemiłe wrażenie. Wszędzie spotyka się kręcone schody, wiodące do prawdziwych kloak, do wejść nizkich, wilgotnych, brudnych, do drożyn w podkopach lub ciemnych tuneli, nie zasługujących na miano ulic. W tych miejscach, pełnych niepojętego niechlujstwa, żyje i porusza się lud wstrętny; widzisz stare kobiety z obliczem czarownic; postacie blade, anemiczne skutkiem zatrutego powietrza; dziewczęta rozmaitego wieku w łachmanach; chłopców nawpół nagich, niby schorzałych, tarzających się w kałużach; nędzarzy i żebraków, usiłujących wzbudzić litość rozmaitemi sztucznie wywołanemi ranami i kalectwami, przynoszącemi im korzyści; tragarzów lub rybaków o dzikiem spojrzeniu, słowem, ludzi zdolnych w każdej chwili popełnić zbrodnię — niekiedy tylko spotyka się między tą złowrogą zgrają agenta policyjnego, który z całą obojętnością przechadza się spokojnie, przywykły do tego strasznego otoczenia, zdającego się być dla cudzoziemca zupełnie z innego, nieznanego jakiego świata. W jednym z domów tej dzielnicy, na najwyższem piętrze, mieszkała Marya Ferrato ze swym bratem. Mieli tylko dwa małe pokoiki. Widoczny niedostatek, który tam na każdym kroku spostrzedz się dawał, zasmucił wielce doktora. W ubogiem tem jednak mieszkaniu panowała czystość i wszędzie widoczną bytu staranna dłoń zapobiegliwej gospodyni, która niegdyś zarządzała domem rybaka w Rovigno. Gdy weszli do pokoju, Marya zbliżyła się do przybywających, a ujrzawszy brata, zawołała: — Luigi! moje dziecię!... Można sobie wyobrazić, jaką trwogą o życie brata przepełniała jej serce owa burzliwa noc miniona. Luigi serdecznie uścisnął siostrę i przedstawił jej swoich przyjaciół. Doktór opowiedział kilkoma słowami, jak Luigi z narażeniem życia własnego uratował okręt od zatonięcia i zapoznał Maryą z Piotrem, synem Stefana Batorego. W ciągu opowiadania doktora, córka rybaka z Rovigno spoglądała na niego z takiem wzruszeniem i uwagą, iż mówiący obawiał się, że odgadnie w nim hrabiego Sandorfa. Mylił się jednak, bo czyż mogła po piętnastu latach poznać człowieka, który przez kilka tylko godzin był gościem jej ojca. Marya liczyła jut lat trzydzieści i trzy. Była jeszcze zawsze przystojną, a ogniste jej spojrzenia dotychczas nie przygasły. Tylko kilka białych włosów ukazało się w pięknych, czarnych splotach, zdradzając niejedną troskę napotykaną w przeciwnościach trudnego jej życiu, od chwili uwięzienia rybaka z Rovigno. — Od dziś, Maryo, przyszłość twoja i twego brata należeć będzie do nas! — rzekł, kończąc swe opowiadanie doktór. — Moi przyjaciele zostali dłużnikami Andrzeja Ferrata! Pozwolisz, że Luigi pozostanie z nami na zawsze? — Panowie, mój brat spełnił tylko swoję powinność, niosąc wam pomoc tej nocy i dziękuję Bogu że go natchnął taką myślą. Jest przecie synem człowieka, który nadewszystko cenił obowiązek. — Uznając jego zasady — odparł doktor — poczuwamy się też do obowiązku... Chcemy spłacić dług wdzięczności dzieciom jednego z najzacniejszych... Nie skończył. Marya spojrzała tak badawczym wzrokiem na mówiącego, jak gdyby odgadywała jego najskrytsze myśli. Obawiał się, czy nie zawiele powiedział. — Maryo — rzekł natenczas Piotr Batory — pozwolisz, by Luigi został moim bratem?... — Pozwolisz też, bym cię nazwał mą córką — dodał doktór, podając Maryi rękę. Córka rybaka z Rovigno musiała opowiedzieć koleje swego życia. Historya jej nie była długą, bo jednostajna walka z przeciwnościami codziennych wypadków nie łączyła się ze zwykłemi powikłaniami. Obawiając się prześladowań władz austryackich, postanowiła przenieść się na wyspę Maltę, gdzie Luigi wydoskonalił się w zawodzie rybaka, walcząc często z niedostatkiem, a nawet nędzą. W tych okolicach ptactwo, ryby i mięczaki znajdują się w tak wielkiej ilości, że zajmując się wyłącznie handlem, wyżyć niepodobna. Marya, chcąc przyjść w pomoc bratu, który w pocie czoła pracował na skromne utrzymacie domu, zarabiała także, przyjmując bieliznę do szycia. Ażeby żyć jak najoszczędniej, postarali się o mieszkanie w dzielnicy zwanej Maderaggio. Podczas gdy Marya opowiadała te krótkie dzieje, Luigi przyniósł z drugiego pokoju ćwiartkę papieru. Był to list, który Andrzej Ferrato przesłał z więzienia swoim dzieciom przed śmiercią. „Maryo — pisał ojciec — pamiętaj o twoim bracie! Wkrótce ciebie tylko jedną mieć będzie na świecie! Nie żałuję tego, com uczynił, boli mnie to tylko, że nie zdołałem uratować życia tym, którzy zaufali mi zupełnie... To co zrobiłem, uczyniłbym raz jeszcze!... Nie zapomnijcie nigdy o ojcu, który umierając, zaseła wam swoje błogosławieństwo! Andrzej Ferrato.” Po odczytaniu tego listu, Piotr Batory nie starał się wcale ukryć swego wzruszenia, podczas gdyż doktor Antekritt odwrócił się, ażeby uniknąć przenikliwego wzroku Maryi. — Luigi — rzekł z pewną umyślną rubasznością — twoją łódź rozbiła tej nocy burza o mój statek... — Była starą, panie doktorze, nie warto o tem wspominać! niewielka szkoda! — Być może, Luigi, jednak pozwolisz, że ją zastąpię inną... Czy podoba ci się okręt, który uratowałeś?... — Jakto? — Jeżeli chcesz, to przyjmiesz posadę zastępcy kapitana okrętu na pokładzie „Ferrata”. Potrzebuję człowieka młodego, czynnego, dobrego marynarza. — O tak Luigi — zawołał Piotr — pozostań z nami! — Ależ... moja siostra?... — Twoja siostra zostanie przy tobie i stanie się członkiem jednej licznej rodziny, która mieszka na wyspie Antekricie! — rzekł doktór. — Uczynię was tak szczęśliwymi, że nie pożałujecie nigdy przeszłości... Luigi rzucił się w objęcia doktora, ściskał go i całował, podczas gdy Marya łzami tylko mogła okazać swą wdzięczność. — Jutro oczekuję was na pokładzie! — rzeki, doktór Antekritt. Nie mogąc opanować dłużej wzruszenia, wyszedł nagle, skinąwszy na Piotra, aby za nim się udał. — Och! co za rozkosz, mój synu — rzekł Antekritt — módz nagradzać!... — Zapewne, że większa, niż karać — odparł Piotr. — Jednak należy i karać! Nazajutrz doktór oczekiwał na pokładzie parowca przybycia Maryi i Luigi Ferrato. Tymczasem kapitan Koestrik kazał bezzwłocznie naprawić uszkodzoną maszynę parowca. Dzięki warsztatom pp. Samuela Grech i Spółki, znajdującym się przy Strade Levante, polecone naprawy przyrządów uskuteczniano zazwyczaj dość spiesznie, ale tym razem wymagały one cztery lub pięciu dni czasu, co wielce paraliżowało plany doktora Antekritta, któremu było spieszno udać się do Katanii. Z przezorności doktór wysłał depeszę podmorskim telegrafem, który łączył Maltę, z wyspą Antekrittą, z rozkazem wyprawienia „Elektryka nr. 2”, na jego spotkanie w pobliżu sycylijskich wybrzeży, a w szczególności w okolicach przylądka Portio di Palo. Około dziewiątej godziny rano, Marya i Luigi płynęli łodzią do parowca. Oboje przyjęci zostali na pokładzie przez doktora z oznakami prawdziwej życzliwości. Luigi został przedstawiony Koestrikowi, oficerom i całej załodze z nowonabytym tytułem zastępcy kapitana okrętu, bowiem oficer pełniący dotychczas tę służbę, miał przejść na pokład „Elektryka 2”. Patrząc na młodego rybaka, nie można się było omylić — był to marynarz w całem tego słowa znaczeniu. Swą dzielność i odwagę udowodnił już dostatecznie podczas burzy w zatoce Melleach, co też na pokładzie „Ferrata” jednogłośnie uznano. Piotr i Koestrik pokazywali Luigiemu szczegółowo cały okręt. File:'Mathias Sandorf' by Léon Benett 072.jpg Tymczasem doktór rozmawiał z Maryą, wyrażając się o jej bracie w rozrzewniający ją sposób. — Tak!... to zupełny ojciec! — powtarzała. Ponieważ Marya miała towarzyszyć bratu w wyprawie do Sycylii, postanowiła skorzystać z kilkudniowego pobytu w Lavalecie i urządzić swe interesa w ten sposób, iżby mogła w przeddzień odpłynięcia okrętu sprowadzić się już zupełnie na pokład. Doktór nie ukrywał przed Maryą, w jakich celach odbywał tę podróż. Część jego planów była już spełnioną, gdyż szukał dzieci Andrzeja Ferrato i mógł zapewnić im przyszłość. Ale należało jeszcze odszukać Silasa Toronthala, Sarkaniego i Karpenę, co było rzeczą niełatwą do spełnienia. Dwóch pierwszych spodziewał się doktór spotkać w Sycylii; co do ostatniego trzeba było pomyśleć... Słysząc to, Marya zażądała, by doktór pomówił z nią na odosobnieniu. — To, co mam zamiar panu powiedzieć — rzekła — postanowiłam zatrzymać w tajemnicy przed bratem... Bezwątpienia nie potrafiłby zapanować nad sobą, co staćby się mogło przyczyną nowych nieszczęść... — Luigi ogląda w tej chwili okręt — odparł doktór. — Zejdźmy, Maryo, do salonu, tam możesz mówić bez obawy. Gdy drzwi zostały zamknięte, usiedli oboje na sofie. Marya pierwsza przerwała milczenie: — Karpena jest tu, panie doktorze! — Na wyspie Malcie? — Tak, od dni kilku. — W Lavalecie? — A nawet w Maderaggio, w dzielnicy, w której mieszkamy! Doktór był tą wiadomością bardzo zdziwiony i zadowolony zarazem. — Czy się tylko nie mylisz, Maryo? — spytał po chwili namysłu. — Nie, jestem tego pewną! Rysy twarzy tego człowieka pozostały dobrze w mojej pamięci! Po stu latach nawet poznałabym go z pewnością... Jest tu! — Więc Luigi o tem nie wie? — Nie domyśla się nawet... Pojmujesz pan, dlaczego wiadomość tę przed nim ukrywam... Byłby go odszukał, ażeby się pomścić... — Postąpiłaś, Maryo, roztropnie! Do mnie tylko należy ten człowiek... Czy sądzisz, że cię poznał? — Nie wiem — odparła Marya. — Kilkakrotnie spotkałam go w uliczkach Maderaggio... Uważałam, że obrócił się za mną z pewnem niedowierzaniem. Jeżeli mnie śledził, jeżeli pytał o moje nazwisko, musi wiedzieć kim jestem. — Nie rozpoczynał nigdy z tobą rozmowy? — Nigdy. — A czy nie wiesz, Maryo, w jakim celu przybył do Lavaletty i co tu porabia? — Wiadomo mi jedynie, że obraca się pomiędzy prawdziwymi wyrzutkami społeczeństwa tej dzielnicy. Prawie nie opuszcza najwstrętniejszych szynkowni, gdzie schodzi się ze znanymi łotrami. Ponieważ nie brakuje mu widocznie pieniędzy, przypuszczam, że w tych miejscach zbiera bandę rabusiów... — Tu?... — Zresztą, nie wiem, panie doktorze. — Musimy się dowiedzieć. W tej chwili wszedł do salonu Piotr w towarzystwie młodego rybaka. Rozmowa została przerwaną. — I cóż mój młody oficerze — spytał doktór — czyś zadowolony z tego coś widział? — Ten „Ferrato”, to prawdziwie cudowny statek — odparł Luigi. — Cieszę się bardzo, że ci się podoba, bo spodziewam się, że wkrótce zostaniesz jego kapitanem. — Oh! panie!... — Mój drogi — rzekł Piotr — nie zapomnij, że z doktorem Antekrittem wszystko możebne!... — Tak! wszystko możebne, Piotrze, ale z pomocy Boga. Marya i Luigi wkrótce pożegnali doktora, ażeby powrócić do swego małego mieszkanka. Luigi miał dopiero wtedy rozpocząć służbę, gdy Marya będzie mogła sprowadzić się na pokład parowca, niepodobieństwem bowiem było pozostawić ją samą w Maderaggio, wiedząc, że Karpena tam bawi i może nawet poznał córkę Andrzeja Ferrato. Gdy brat i siostra odpłynęli doktór zawezwał Cypla Pescade, z którym postanowił rozmówić się w obecności Piotra Batorego. Cypel Pescade pojawił się natychmiast. Miał minę człowieka, który nie dość, że słucha rozkazów, ale gotów jest w każdej chwili je wykonać. — Cyplu Pescade — rzekł doktór — potrzebuję cię. — Mnie i Przylądka Matifon?... — Pierwej ciebie samego. — Rozkaż tylko panie! — Natychmiast wylądujesz w porcie i udasz się do Maderaggio, podziemnej dzielnicy Lavaletty, ażeby tam zamieszkać, choćby w najlichszej oberży. — Dobrze. — Masz czuwać nad czynnościami pewnego człowieka, którego od tej chwili nic powinniśmy stracić z oczów. Ale musisz też uważać, by niespostrzeżone, że się znamy! W razie potrzeby, zmienisz nawet ubranie... — I to potrafię! — Człowiek ten, jak mi doniesiono — ciągnął dalej doktór — werbuje za pieniądze znanych w Maderaggio łotrów. Nie wiadomo tylko, do jakich celów i na czyj rachunek się to dzieje. Masz się o tem dowiedzieć. — Dowiem się z pewnością. — Gdy dojdziesz o chodzi, nie powracaj na pokład, bo możesz być śledzonym. Napisz tylko list, który rzucisz na pocztę w Lavalecie naznaczając mi miejsce schadzki na drugiej stronie przedmieścia Senglei. Zastaniesz mnie oczekującego. — Zgoda i na to, ale jakżeż poznam człowieka, o którego chodzi? — spytał Cypel Pescade. — Nie będzie to tak trudnem! Jesteś sprytny, mój przyjacielu, liczę na przebiegłość... — Czy mógłbym się przynajmniej dowiedzieć nazwisko tego dżentlemena? — Karpena! Słysząc to nazwisko, zawołał Piotr: — Jakto? Hiszpan jest tutaj?... — Tak — odparł doktór Antekritt — i mieszka w tej samej dzielnicy, gdzie odkryliśmy dzieci Andrzeja Ferrato, który zginął przez tego nędznika. Doktór powtórzył wszystko, co mu powiedziała Marya. Natenczas Cypel Pescade zrozumiał, że potrzeba było spiesznie się dowiedzieć, nad jakiem potwornem dziełem pracował Hiszpan w tych jamach Lavaletty. W godzinę później Cypel Pescade opuścił już pokład parowca. Ażeby odwrócić od siebie wszelkie podejrzenie, w razie gdyby był śledzonym, rozpoczął swą działalność przechadzką napozór bezcelową w długiej alei zwanej Strade Reale, która ciągnie się od fortu Saint-Elme aż do Floriany. Poczem zwrócił się wieczorem ku dzielnicy Maderaggio. Dnia 26 sierpnia rano doktór Antekritt otrzymał już list zapraszający go na schadzkę do Senglei. W ciągu ostatnich dni na pokładzie „Ferrata” wykończano rozpoczęte reperacye i zaprowiantowanie statku tak, że za trzy dni najdalej parowiec mógł być zupełnie gotów do dalszej podróży. Doktór Antekritt, otrzymawszy zaproszenie od Cypla Pescade udał się wieczorem na oznaczone miejsce; zazwyczaj odbywały się codzienne targi przeciągające się zawsze aż do nocy. Na miejskim zegarze biła ósma godzina wieczorem. Około pięćdziesięciu przekupniów kręciło się jeszcze na targowisku, gdy doktór stanął na placu. Idąc powolnym krokiem uczuł się nagle pochwyconym za ramię. Jakiś najwstrętniejszej powierzchowności, drab w brudnem odzieniu podał doktorowi chustkę do nosa, mówiąc te słowa: — Oto co właśnie skradziono waszej ekscelencyi! Radzę mieć się tu na baczności!... Był to Cypel Pescade, zmieniony w zapożyczonem ubraniu nie do poznania. — Niepoczciwy hultaju! — rzekł doktór. — Na to drugie zgoda, co zaś do pierwszego przymiotnika, wyobrażam sobie, że nie jestem tak złym, jakby się zdawało... Doktór poznawszy Cypla Pescade, nie mógł się wstrzymać od serdecznego śmiechu, poczet bez żadnego wstępu: — A Karpena? zapytał. — W istocie bardzo zajęty... wybiera dwunastu rabusiów z pomiędzy najdzielniejszych łotrów Maderaggia. — Czy wiesz z czyjego polecenia?... — Z polecenia niejakiego Zirone! Doktór przypomniał sobie znowu sycylijczyka Zirone, towarzysza Sarkaniego. Zastanawiał się tylko, jaki związek mógł istnieć pomiędzy tymi nędznikami a Karpeną... Sarkany dowiedziawszy się, że zbiegli więźniowie z twierdzy Pizino, zostali schwytani skutkiem zdrady Hiszpana, postanowił go odszukać, a spotkawszy się z Karpeną w chwili, gdy ten zyskaną nagrodę już przetrwonił, nie zawahał się zrobić go czynnym członkiem bandy rabusiów, będącej pod dowództwem sycylijczyka Zirone. Karpena był zatem dobrą wskazówką, za której pomocą doktor mógł odszukać Sarkaniego i Toronthala. — Czy nie wiesz, do jakich celów zamyśla użyć Karpena tych ludzi? zapytał po chwili doktór. — Do bandy opryszków operujących w Sycylii... — W Sycylii? Ach tak!... przypominam sobie!... Nie mógłbyś dokładniej określić?... — W wschodniej części prowincyi pomiędzy Syrakuzą a Katanią w pobliżu rzeki Giaretta... Ślad był odszukany niewątpliwie. — I jakże się otom wszystkiem dowiedziałeś? zapytał doktor śmiejąc się. — Od Karpeny, który jest moim najserdeczniejszym przyjacielem... polecam go też łaskawej pamięci ekscelencji... Zamiast odpowiedzi, doktór wzruszył ramionami, — Możesz już powrócić na pokład okrętu — rzekł po chwili namysłu — zmień też ubranie. — Jeszcze nie, gdyż to mi tylko odpowiada. — A to dla czego? — Bo mam zaszczyt być bandytą w szeregach mego nowego przyjaciela... — Strzeż się, — odparł doktór — taki żart możesz życiem przepłacić! — Niczego się nie boję — zawołał Cypel Pescade — chcąc służyć wiernie doktorowi Antekrittowi. — Poczciwy chłopcze!... — Zresztą powiadają, że jestem złośliwym; nie chwaląc się, chciałbym przynajmniej tym drabom udowodnić mój przymiot... Doktór zrozumiał, że współudział Cypla Pescade w takich warunkach mógł się stać nader pożytecznym do wykonania jego dalszych projektów. Udając godnego kandydata na bandytę, Cypel Pescade pozyskał do tego stopnia zaufanie Karpeny, że od niego samego dowiedział się o tajemnicy. Należało pozostawić akrobatę nadal w tak korzystnej roli... Po tej krótkiej rozmowie, doktór i Cypel Pescade rozeszli się, nie chcąc być razem spostrzeżeni. Mały bandyta udał się do portu, najął czółno i kazał płynąć do Maderaggio. Zanim Cypel Pescade stanął u celu swej niedalekiej podróży, doktor Antekritt był już na pokładzie parowca. Spotkawszy natychmiast Piotra Batorego, opowiedział mu o wszystkiem, o czem się niedawno dowiedział. Równocześnie oznajmił Przylądkowi Matifon, że Cypel Pescade puścił się na dość ryzykowną wyprawę. Herkules poruszył swą wielką głową, po trzykroć otworzył i zamknął olbrzymie dłonie, poczem rzekł powoli: — Niechno mu włos spadnie... albo... Tych kilka wyrazów tłómaczyło aż nadto uczucia i myśli Przylądka Matifon, który miał wrodzony wstręt do długich rozumowań.
|