abstract
| - Zdzisław drżącą ręką oddarł kopertę, przeczuwając jakieś niepomyślne wiadomości; Malwina, która z oczu go nie spuszczała, gdy czytać zaczął, postrze-gła trwogę i boleść na jego twarzy. Zbladł i gdy Malwina do niego przysunęła się: - Daruj - rzekł - dobra Malwino, że czułe twoje serce trwożę, ale nie było w mocy mojej ukryć przerażenia, co mnie wskroś przejęło, wyczytując niebezpieczeństwa, w których wnuk się mój znajdował, i stan, w którym dotąd zostaje. Na te słowa Malwina list uchwyciła. Był on ręką majora B***, najpoczciwszego człowieka i z dawna do całej familii Melsztynów przywiązanego, pisany i znać, że z wielkim pośpiechem, bo Malwina ledwo tę pomieszaną relacją zrozumieć i co następnie wyczytać mogła. List majora B*** do księcia Zdzisława z Melsztyna z obozu pisany "Z rozkazu księcia Imci pułkownika piszę do W. Książęcej Mości, aby mu donieść, że książę żyje, gdyż inne może niedokładne wiadomości mogły uprzedzić i zmartwić czułe serce jego fałszywą jaką relacją. Ale w moment ten, gdy los, chwiejący się w ostatniej potyczce nie był dał jeszcze naszym wygranej. książę pułkownik uniesiony zbyteczną odwagą zapędził się w kilka tylko koni za nieprzyjacielem, który z oddziałem jednym ucieczkę udawał i który wyprowadziwszy już księcia dość opodal od reszty wojska, by pomocy mieć nic mógł, obrócił się raptownie i otoczył księcia. Książę mimo odwagi nadnaturalnej byłby tam zginął bez wątpienia, gdyby, szczęściem, jeden z kilku ułanów, co z nim się byli zapędzili, widząc, w jakim zostaje niebezpieczeństwie, nie był wrócił w największym pędzie szukać posiłku jakiego. Jak krzyknął, że książę otoczony Kozakami, natychmiast dziesięciu naszych ułanów nie czekając nawet rozkazów (bo pułk cały w innej bijąc się stronie, myśmy się nawet nie domyślali o niebezpieczeństwie, w którym książę zostawał), ułani ci, mówię, zebrawszy się pobiegli jemu na ratunek. Cudzy zaś żołnierz z innego pułku, który trafem był tam w bliskości, słysząc takoż o niebezpieczeństwie księcia, przyłączył się do nich i ten traf największą zwać można Opatrznością, gdyż temu najwaleczniejszemu rycerzowi książę jedynie życie winien. On mimo zmroku, który nie dozwalał drogi rozeznawać, i mimo tego, że sam już był w głowę ranny (co obwinięcie twarzy poznać dało), doprowadził aż na miejsce naszych ułanów, gorliwością swoją dodał im odwagi i wpadłszy z nimi wpośród Kozaków pałaszem drogę sobie otworzył, piersiami swymi zasłonił księcia (którego po błyszczącym krzyżu poznał, bo twarzy krwią zalanej rozeznać było niepodobna) i tym heroicznym poświęceniem się dał czas rannemu księciu uchylenia się i wyjścia z tej utarczki. Noc takoż była nam pomocą i, szczęściem, księcia przed Kozakami ukryła. Tracąc niezmiernie wiele krwi nie miał już siły bronienia im się dłużej i odszedłszy o kilka kroków padł pod drzewem i zemdlał zupełnie, ów zaś żołnierz nieznajomy cuda tymczasem waleczności dokazując, wspomagany od naszych ułanów, po długiej i krwawej potyczce potrafił Kozaków rozpędzić; ale, niestety, pokłuty i raniony okropnie, padł ofiarą gorliwego swego poświęcenia się. Naszych ułanów kilku zginęło, a ci, co zostali, nic widząc już nieprzyjaciela i bojąc się, aby w większej sile nie wrócił jeszcze, cofać się umyślili nie wątpiąc, że księcia pułkownika już przy naszym wojsku znajdą. Niemało się zasmucili, gdy zamiast tego, opodal od miejsca, gdzie bitwa ich była zapędziła, księżyc z obłoków się dobywszy dał im poznać pod drzewem zemdlonego tegoż księcia, którego w pierwszym momencie już bez życia rozumieli. Lecz poznawszy, że w mdłościach tylko zostaje, chustką naprędce największą ranę obwiązali i wziąwszy go na ręce nieśli aż do wioski, która, szczęściem, niezbyt daleko jest placu bitwy. Do pierwszej chałupy zastukawszy, staraniom gospodyni oddali zemdlonego księcia, a sami pobiegli po felczera. Tymczasem, gdy to wszystko się działo, w innej stronic Bóg pomógł usiłowaniom naszym i nieprzyjaciel porażonym zupełnie został. Po skończonej potyczce nie widząc księcia leciałem właśnie szukać go, gdym spotkał ułanów naszych biegących po felczera. Natychmiast udałem się do księcia i byłem przytomnym, gdy felczer rany obejrzawszy osądził, iż żadnej śmiertelnej nie ma i że strata tylko krwi w obfitości była przyczyną nieustannego mdlenia. Duży już był dzień, gdy książę do zupełnej wrócił spokojności. Pierwsza myśl jego była o walecznego swego dopytywać się wybawiciela: ani słuchać chciał, co o śmierci jego upewniali ułani, i rozesłał ludzi na wszystkie strony, żeby go szukali wszędzie i starali się koniecznie przywieźć. Dotąd jeszcze żaden z rozesłanych nie wrócił i książę pułkownik nie będąc sam w stanic pisać kazał mi tymczasem donieść o tym wszystkim Waszej Książęcej Mości, co wypełniwszy mam honor zostawać z najgłębszym uszanowaniem W. Ks. Mości najniższym sługą. B***, major pułku 16-go. 16 lipca 18.., w obozie pod Mohilewem. Czytelnik, znając już trochę sposób myślenia i czucia przytomnych naówczas osób, łatwo pojmie, jakowe na każdym wrażenie uczynił list majora B***, a ja więc tylko dołożę, że Zdzisław, gdy miał odpisywać na ten list, udał się do Ma! winy oświadczając jej z nieśmiałością, że przychodzi o wielką prosić ją łaskę. Malwina przeczuciem trwożliwym zgadła natychmiast, że Zdzisław życzył zapewne widzieć wnuka przywiezionego do Krzewina, aby przy lepszych doktorach i staraniach prędzej do zupełnego przyjść mógł zdrowia. W istocie samej ta była myśl Zdzisława, który przy tym może przewidywał w tej bytności wnuka większą dla niego łatwość zbliżenia się do Malwiny i nakłonienia jej do ulubionego Zdzisława projektu. Czy Zdzisław zupełnie dobrze czynił wymagając rzeczy takiej, która mogła narazić Malwinę na opaczne ludzi sądzenie, tego nie wiem... Czy zupełnie rozważnie czyniła Malwina zgadzając się na prośby Zdzisława i przyjmując do domu swego tego, o którym cała społeczność wiedziała, że się w niej kocha, tego także nie wiem... Lecz przez dobroć serca do tego kroku była przywiedzioną i że gdyby w skrytości serca swego była pragnęła przyjazdu księcia Melsztyńskiego, to wtedy pewnie tysiąc przeszkód do tego przyjazdu byłaby znalazła, ale że właśnie w zakątkach tego serca zupełnie przeciwne znajdowała życzenie, śpiesznie na prośby Zdzisława zezwoliła nie tłumacząc sobie jasno, dlaczego to czyni, ale szczerze rozumiejąc, że w tym zezwoleniu wypełnia jakowyś obowiązek. Żeby czytelnik tak dobrze znał Malwinę, jak ja, to może te dziwaczne uczucia pojąłby i wytłumaczył.
|