rdfs:comment
| - Noc zielona była. Po dniu skwarnym głębokość jej szumiała jakby liście czarne, w której mleczny rdzeń wyrósł, i kroplami gwiazd odmierzał się powoli nieobjęty czas. Maria czekała cicho. I zdało się, płynął świat ogromny w oddechu nieba jak otchłanie, co wiało wielkim oknem na stół, na posłanie białe i nic dotknięte. Czekała. W milczeniu na piersi ręce kładła, a wtedy się pienił krwi jej rozgrzany napój i owoce mleczne pęczniały jej pod dłonią, i czuła, jak bije bolesna piąstka serca. I czuła, że żyje łodyżka w niej maleńka, listeczkami dwoma obejmująca miłość całą, jaką ona i Jan zamknęli w sobie. I gdy rękę niżej obsunęła, poczuła, jak ją szorstko liże płomienny język ciszy. Brzuch miała jak kroplę ogromną, w rozłożystą misę biódr zamknięty. W takiej ciszy słyszała, jak na godzin stopnie
|
abstract
| - Noc zielona była. Po dniu skwarnym głębokość jej szumiała jakby liście czarne, w której mleczny rdzeń wyrósł, i kroplami gwiazd odmierzał się powoli nieobjęty czas. Maria czekała cicho. I zdało się, płynął świat ogromny w oddechu nieba jak otchłanie, co wiało wielkim oknem na stół, na posłanie białe i nic dotknięte. Czekała. W milczeniu na piersi ręce kładła, a wtedy się pienił krwi jej rozgrzany napój i owoce mleczne pęczniały jej pod dłonią, i czuła, jak bije bolesna piąstka serca. I czuła, że żyje łodyżka w niej maleńka, listeczkami dwoma obejmująca miłość całą, jaką ona i Jan zamknęli w sobie. I gdy rękę niżej obsunęła, poczuła, jak ją szorstko liże płomienny język ciszy. Brzuch miała jak kroplę ogromną, w rozłożystą misę biódr zamknięty. W takiej ciszy słyszała, jak na godzin stopnie pnie się w niej ten roślinny puch, twardnieje w orzech i czeka też, i milczy [...] * A był to bój jak skała ciężki, skrzepły w sobie. Ulica była ciemna. Bił głos. Z okien nisko - zlęknionych oczu listek. Od krwi było ślisko. Sypki grzechot o ściany. Potem świst. Schyleni, przypadali głowami jak do dna - do ziemi. A ziarna kul jak nici czerwone śród nocy szyły wzburzoną ciemność. On zgarnął - na oczy sypiący - potok włosów i jeszcze raz nabił, i jak oporne zwierzę długo w dłoni dławił broń. Znów trzepotał skrzydłem ołowianym zerwany łańcuch strzałów. Potem granat w górę trysnął i raz na zawsze zamilczał w ciemności zmiażdżony bruk i bezruch czarnych ciał. On jeszcze chwilę wyższy jakby stał u ściany, przedłużony cieniem, potem skośny jak kostur, co przy murze postawiony czekał, ruszony, upadł. Tylko plusk bezgłośny zamknął się nad nim cicho, noc się jak powieka zmrużyła i zapadła. Jeszcze gwiazd ulewa zza chmury wynurzona opadała w drzewa i szumiał rudy kasztan strugami na wietrze, i stało skamieniałe nad światem powietrze. Sień wiała ciemna i z niej, zda się, płynął chłodny oddech zapachu róż, krwi i jaśminu. A ona ręce wzniosła i w nich jakby kruchą wazę, w której cierpienie jej zastygło ciężkie, i już tych rąk opuścić ani wznieść nie mogła wyżej. Wiał chłód spokojny i szumiała trwoga. Była cisza. Powoli szli tak, nieśli razem ciężar, co z każdym krokiem stawał im się głazem w dłoniach serdecznych. Pościel wzdęta wklęsła i leżał nieruchomy tak - jak przedmiot ważki, który nie znając trwogi, nie zapragnął łaski. Twarz miał rzeźbioną w wosku, minuty mu ryły coraz ją głębiej, niżej zapadała w siebie, i oczy, które tyle udźwignęły siły, wędrowały daleko po otwartym niebie, gdzie krajobraz zmniejszony żeglował spokojnie na ukos burzom ludzkim, trwogom, łzom i wojnie. Ona nie rzekła nic, tylko jej dłoń jak kwiat [...] Image:PD-icon.svg Public domain
|