About: dbkwik:resource/ldDR2mDaMFQA3P6MAcoxeA==   Sponge Permalink

An Entity of Type : owl:Thing, within Data Space : 134.155.108.49:8890 associated with source dataset(s)

AttributesValues
rdfs:label
  • Ordynat Michorowski/20
rdfs:comment
  • – Tym, kim jestem: wielkim panem! – A czy ty rozumiesz przynajmniej, co to znaczy: wielki pan? – Wielki pan to jest obiekt a zarazem problemat. Może być i wielkim szubrawcem, i wielkim dobrodziejem. Ty, wuju, jesteś z dobrej kategorii, i o tobie dużo mówią, taki zaś... Barski... jest ze złej kategorii i także o nim dużo mówią. Ale i ty, i on, jesteście jednakowo wielcy panowie. – To znaczy, że sam tytuł ciebie nie olśniewa? Dobre i to! A, na którą stronę się przechylasz? Bohdan zaczął po swojemu wykrzywiać usta. Ordynat radził młodzieńcowi wstąpić na uniwersytet. – Zuchwały jesteś! - rzekł ordynat.
dcterms:subject
Tytuł
dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg==
dbkwik:resource/WglBShsp9V9mYtToH6YeZw==
  • XX
dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA==
dbkwik:wiersze/pro...iPageUsesTemplate
Autor
  • Helena Mniszkówna
abstract
  • – Tym, kim jestem: wielkim panem! – A czy ty rozumiesz przynajmniej, co to znaczy: wielki pan? – Wielki pan to jest obiekt a zarazem problemat. Może być i wielkim szubrawcem, i wielkim dobrodziejem. Ty, wuju, jesteś z dobrej kategorii, i o tobie dużo mówią, taki zaś... Barski... jest ze złej kategorii i także o nim dużo mówią. Ale i ty, i on, jesteście jednakowo wielcy panowie. – To znaczy, że sam tytuł ciebie nie olśniewa? Dobre i to! A, na którą stronę się przechylasz? Bohdan zaczął po swojemu wykrzywiać usta. – Ja tkwię w środku i stworzę nową kategorię - zacno łajdacką. Krańcowości nie lubię! nudzą mnie śmiertelnie. Ordynat radził młodzieńcowi wstąpić na uniwersytet. – Nie mam pieniędzy - burknął Bohdan. – Na to się znajdą, bądź spokojny. Wybierz sobie najodpowiedniejszy wydział, a ja ci wskażę uniwersytet. – E! Wuju! Nie mnie brać się za bakalarstwo! Dobrze, że skończyłem siedem klas szkolnych: miałbym się znowu do ławy przyszywać? Ani myślę! zresztą w naukę nie wierzę. Mając spryt, można się samemu więcej nauczyć, niż bez niego w stu uniwersytetach. Czy ja jestem taki głupi? Wiem bardzo dużo, czytałem moc, a że się tam w filozofii babrać nie potrafię, to jest bez znaczenia. Do wynalazków także nie mam pretensji. Jednego tylko żałuję... – Że masz takie pojęcie? - spytał ordynat. – Nie, ale że Czerczyn nie jest moją własnością - odrzekł Bohdan trochę smutno. – Puściłbyś go tak samo, jak i swoją spłatę. – Może i nie! Zawsze to już coś. Ale dajcie mi pieniędzy, to sam potrafię wyssać taką esencję z życia, o jakiej się filozofom nie śniło. Po szczegułowym zbadaniu spraw majątkowych Bohdana, ordynat wykazał mu całkowity deficyt. Młodzieniec liczył zaledwie 22 lata, zdążył zaś już stracić nie tylko to, co mu się należało z Czerczyna, ale i porządnie wpaść w długi. Matka jego odpisała ordynatowi, że znać nie chce wyrodnego syna, że więcej nie da ani grosza, bo Czerczyn z przyległościami to tylko już własność Wiktora Michorowskiego, starszego brata Bohdana. Rozpieszczony dawniej "Bodzio" zrozumiał, że jest na łasce i niełasce ordynata. Stracił fantazję, ale nie na długo. Zapowiedział ordynatowi, że przez lato będzie hulał w Głębowiczach, potem zaś gotów iść drzewo rąbać, jeśli nic efektowniejszego wuj nie wymyśli. Prędko jednak zmienił zdanie. Z wielkiego pana zostać parobkiem, to spad za ostry, a znowu dlatego umierać nie warto. Ożenić się bogato tylko dla posagu, największe głupstwo! - Pozostaje więc praca. Że zaś to jest nudna pani, więc jeszcze lepiej być rozbójnikiem włoskim. – Włochy znam wybornie, jestem mężny! Tak! zostanę najpewniej bandytą apenińskim i przezwę się Bohda-Michor. To będzie ładne. Tworzył projety coraz dziksze, ale poważnie zastanawiał się nad swoim losem, chociaż się z tym nie zdradzał. Duży wpływ wywarła na nim wizyta matki w Głębowiczach. Pani Kornelia Michorowska, daleka krewna Waldemara, osoba jeszcze dość młoda, pełna pretensji, przesady i subtelnej ironii, w gruncie rzeczy tęga histeryczka, od razu najgorzej usposobiła do siebie ordynata, gdy przyjechała do Głębowicz. Nie rozstając się z różnymi trzeźwiącymi solami i z lornetką, mówiła cedzącym głosem i przez nos. Często mdlała, spazmy były jej zwykłym objawem, ale nie szkodziły, tak jak aktorom nie szkodzi konanie na scenie. Do zwykłej dekoracji tej damy należał słodkokwaskowaty, jak wymoczona w herbacie cytryna, uśmieszek, na ustach wąskich, złożonych w bolesny łuk. Był to wyraz dystyngowany. On jednak najwięcej ordynata drażnił. Pani Kornelia dziwiła się na wstępie, że Waldemar wziął w opiekę takiego "rien du tout", jak Bodzio, bo to jest chłopak wykolejony. Usłyszawszy to "Bodzio" najpierw przeprowadził całą serię min na swych wargach, potem rzekł z humorem: – Że jestem wykolejony, to wina mamy. Któż to mi dawniej podsuwał do portmonetki ciągle po kilkaset rubli: czy nie mama? Papo, póki żył, nie dawał - mama przeciwnie. Czasem znajdowałem w portfelu spore sumy. Nie mam żyłki do składania, więc puszczałem w świat. No, i nasiąkła skorupka! Pani Kornelia zaczęła wąchać flakonik. – Widzi kuzyn, jaki to syn niewdzęczny - jęknęła żałośnie do Waldemara. – Wiktor będzie wdzięczniejszy, kiedy mamę z torbami puści. – Zuchwały jesteś! - rzekł ordynat. – Zobaczymy! Ja już jestem wyrzucony, w szalupie ratunkowej; ale Wiktor płynie całą parą. Pani Kornelia, prócz gorzkich wymówek, zdobyła się jednak i na lepszą broń względem syna. W potoku czczych żalów i urągań, które aż ordynat musiał łagodzić, ironiczna dama rzekła z emfazą, ale trafnie: – Więc teraz Bodzio zostanie pasożytem Głębowicz - prawda?... Będzie puszczał pieniążki ordynata i bąki zbijał. Voila! To jest par excellence odpowiednie stanowisko dla Michorowskiego z Czerczyna. Ordynat, dotknięty niemile, ściągnął brwi, lecz zanim przemówił, zerwał się Bohdan czerwony, wściekły, i rzucił przez zęby: – Nie Michorowski z Czerczyna, ale Michorowski hołysz, z bruku nicejskiego, na który cisnęły mnie... hojne paluszki mamy i chytra łapa Wiktora. Widzieliście, że ginę, ale gdy umyślnie zażądałem nie setek, lecz nawet tysięcy rubli, toście mi je przysyłali bez protestu. To spisek! Chcieliście, bym wybrał swoje i bodaj zdechł! Reszta was nie obchodziła. Byle "Vittoro" uwolnił się od lokatora na czerczyńskiej hipotece. I zdychałem! Długi mnie napierały. Pożyczałem 200 rubli, wydając weksel na 400 i więcej. Zacząłem grać... Lazłem w błoto! A ten, kto mnie wyratował, zbiera owoce, waszą ręką posiane. Może mnie wyrzucić za próg, ale jego nie zrujnuję, bo mam dla niego szacunek. Dla was - nie! Pasożytem nie będę. Zakręcił się na pięcie, wyszedł i trzasnął drzwiami. Pani Kornelia zemdlała, potem dostała spazmów oraz serdecznego płaczu i tego samego dnia odjechała z Głębowicz. Bodzio natychmiast ożywił się. Wieczorem miał długą rozmowę z ordynatem, na drugi dzień był przedstawiony administracji głębowickiej jako nowy praktykant. Cieszył się ze swej godności, lecz długo targował z ordynatem o pensję, dowodząc, że powinien dostać więcej pieniędzy, choćby dlatego, że... wyrzekł się bandytyzmu.
is dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg== of
is dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA== of
Alternative Linked Data Views: ODE     Raw Data in: CXML | CSV | RDF ( N-Triples N3/Turtle JSON XML ) | OData ( Atom JSON ) | Microdata ( JSON HTML) | JSON-LD    About   
This material is Open Knowledge   W3C Semantic Web Technology [RDF Data] Valid XHTML + RDFa
OpenLink Virtuoso version 07.20.3217, on Linux (x86_64-pc-linux-gnu), Standard Edition
Data on this page belongs to its respective rights holders.
Virtuoso Faceted Browser Copyright © 2009-2012 OpenLink Software