rdfs:comment
| - Środkiem tłoki - trzech przepięknych gracyj, ścigał się trój listek. Trzech czarowanych tych postaci nigdy już ja nie zapomnę! Jedna z nich, od razu zdradził sierp, nad czołem, półksiężyca. Dumnym i bez skaz posągiem wielka mknęła tam bogini, Podkasana jej tunika obnażała pierś i biodra; błysk pochodni, blask księżyca muskał ciało jej lubieżnie. Twarz jej śnieżna, lecz i zimna jak marmury. Groza wiała z tych surowych a szlachetnych, bladych jej, kamiennych lic. Czarne Jednak jej źrenice: dwie to żagwie. Dziwnie srogi, dziwnie słodki z nich wybuchał żar. Olśniewa cię i trawi. Inną byłaś ty, Diano, gdy dziedzictwa wrąc swywolą, zjeleniwszy Akteona, psom wydałaś go na pastwę! W kurtyzanek dziś czeredzie, mkniesz powietrzem - i jak grzeszni nieboraczka nocą strasząc, pokutujesz-li za zbrodnię?
|
abstract
| - Środkiem tłoki - trzech przepięknych gracyj, ścigał się trój listek. Trzech czarowanych tych postaci nigdy już ja nie zapomnę! Jedna z nich, od razu zdradził sierp, nad czołem, półksiężyca. Dumnym i bez skaz posągiem wielka mknęła tam bogini, Podkasana jej tunika obnażała pierś i biodra; błysk pochodni, blask księżyca muskał ciało jej lubieżnie. Twarz jej śnieżna, lecz i zimna jak marmury. Groza wiała z tych surowych a szlachetnych, bladych jej, kamiennych lic. Czarne Jednak jej źrenice: dwie to żagwie. Dziwnie srogi, dziwnie słodki z nich wybuchał żar. Olśniewa cię i trawi. Inną byłaś ty, Diano, gdy dziedzictwa wrąc swywolą, zjeleniwszy Akteona, psom wydałaś go na pastwę! W kurtyzanek dziś czeredzie, mkniesz powietrzem - i jak grzeszni nieboraczka nocą strasząc, pokutujesz-li za zbrodnię? Acz nierychło - tem płomienniej w sercu ci zagrały żądze; to też z źrenic biją żary, piekieł gore w nich pożoga. Uronionych żal ci lat - i kształtniejszych ongi mężów. W zamian - może dziś za jakość zadowalasz się ilością... Obok harcowała piękność, której rysy nie tak ściśle grecki miały krój - celtyckim ujmowała za to wdziękiem. Wróżka była to Abunda. Po słodyczy ją poznałem ust uśmiechu, po serdecznym, po szalonym jej chichocie! Zdrowe jej rumiane liczko, jak je mistrz malował Greuze. Usta, o serduszka kształcie, wciąż rozwarte. Ząbki, perły! Modrą, powłóczystą szatę wiatr uchylał jej z trzepotem. Ah, w najmilszych snów rojeniach takich jam nie pieścił ramion! Omal z okna żem nie skoczył, by wycisnąć na nich całus. Skok, co prawda, karkołomny, - byłbym musiał strzaskać łeb. Ach, a ona - zbroczonego u swych stóp, w przepaści, trup powitałaby chichotem — Znam ja dobrze taki śmiech! Trzecia z niewiast, co głęboko serca mymi wstrzęsła fibry, byłaż ona też djablicą, jako tamte dwa widziadła? Szatan to - czy anioł - nie U białogłów, któżbo ściśle świadom - gdzie anioła koniec a gdzie djabeł ma początek. Twarz spieczoną chorobliwie Wschodu opromieniał czar; przepych szat, Szeherezady budził ci w pamięci, baśnie. Jak granaty jej usteczka; orli nosek jej, liljowy; smukłe kształty, a rzeźwiące, jako palma na oazie. Śnieżny hasał pod nią stępak; wiedli go - za złote uzdy dwaj murzyni, pieszo bieżąc u dostojnej księżny boku. Tak, Judei to królowa - ona to, Heroda piękna żonka - co Chrzciciela niegdyś zażądała świętej głowy. Za ten mord - i na niej również wyrok cięży potępienia; nocnem widmem, szczuć z łowcami do sądnego musi dnia. Wiecznie w reku misę dzierży z odłupaną Jana głową. Wciąż całuje ją - wciąż wrące składa na niej pocałunki. Boć kochała go, Chrzciciela — w biblii nie masz o tem wzmianki; w ludu jednak uściech, krwawa żyje miłość Herodjady. Wszak inaczej niepojętą damy byłaby zachcianka. Nie miłując - żadna z niewiast męskiej nie załaknie głowy! Nieco może rozdąsana, łeb lubemu ściąć kazała; ażci, gdy kochanka głowę o baczyła na półmisku - nuże w płacz! Ot, i warjactwo, i w miłosnym szale śmierć. (Miłość - szał! Co za pleonazm! Nie jestże szaleństwem miłość?) Dziś wiec, nocą wstaje z grobu i zbroczona dzierżąc głowę z łowców ściga się drużyną; lecz - (niewieścich serc chimero!) - czasem, z żaczka pustym śmiechem w górę ciska nią, w powietrze; to znów zręcznie, spadającą chwyta w ręce, ni to piłkę. Gdy mijała mnie w rozpędzie, spojrzy ku mnie, skinie ku mnie tęsknie, ah, a tak zalotnie, żem do serca zadrżał głębi. Trzykroć - tam, i znów z powrotem jeźdźców przekotłował pościg; trzykroć, w pędzie, Iube widmo pozdrowiło mnie skinieniem. I rozwiało się zjawisko... I ucichły zgrai zgiełki... W mózgu jednak wciąż mi wrzało widma słodkie pozdrowienie. I przez cala noc, znużone przewalałem po barłogu członki - (sprężyn, materaców, nie w Uraki szukać chacie) - i dumałem wciąż: co znaczy tajemnicze jej mruganie? Czemuż, czemuż, Herodjado, tkliwie tak spojrzałaś na mnie?!
|