rdfs:comment
| - Muzyko, zmilknij! Oto scena moja, I wzniosę skargę, bowiem mi przystoi! Młodzieńcom czasu tego jego soki Do żył spływają; ów, co ku mnie patrzy Z cokołu, był mej duszy miłym druhem! O, jakże zbraknie mi jego dobroci, W czasie tym bowiem wiele jest ciemności, I jako łabędź, stwór płynący błogo, Z najady białych ściekających palców Na podobieństwo pocałunku pokarm Chwyta, tak w mrocznych chyliłem godzinach Wargę nad jego dłońmi, by nasycić Duszę pokarmem: był nim sen głęboki. Twój wizerunek jeno w liść uwieńczę, A tyś mi obraz przyozdobił świata! I urok wszelkich rozkwitłych gałązek Przewyższył takim blaskiem pałającym, Żem walił się na ziemię, upojony, I czuł w zachwycie, jak opada szata Z wolna
|
abstract
| - Muzyko, zmilknij! Oto scena moja, I wzniosę skargę, bowiem mi przystoi! Młodzieńcom czasu tego jego soki Do żył spływają; ów, co ku mnie patrzy Z cokołu, był mej duszy miłym druhem! O, jakże zbraknie mi jego dobroci, W czasie tym bowiem wiele jest ciemności, I jako łabędź, stwór płynący błogo, Z najady białych ściekających palców Na podobieństwo pocałunku pokarm Chwyta, tak w mrocznych chyliłem godzinach Wargę nad jego dłońmi, by nasycić Duszę pokarmem: był nim sen głęboki. Twój wizerunek jeno w liść uwieńczę, A tyś mi obraz przyozdobił świata! I urok wszelkich rozkwitłych gałązek Przewyższył takim blaskiem pałającym, Żem walił się na ziemię, upojony, I czuł w zachwycie, jak opada szata Z wolna i stromo, o, lśniąca Naturo! Czy słyszysz, przyjacielu? Nie zapragnę Na wszystkie strony rozsyłać heroldów, By wykrzyczeli twe imię na wiatry, Jak kiedy króle mrą: umierający Swym spadkobiercom zostawiają diadem, Pogłos imienia na mogiły płycie. Tyś nadto wielki był czarodziej, twoja Widzialność porzuciła nas, a przecie Nie wiem, co tam i ówdzie pozostało, Potęgą zatajoną i żyjącą! Mroczną źrenicą z ponocnego nurtu Na brzeg się dźwiga wilgotny — lub ucho Kosmate spoza bluszczów, nasłuchując, Godzi w nas, przeto nie uwierzę nigdy, Iżem gdziekolwiek jest osamotniony, Gdzie krzewy trwają oraz kwiaty, nawet Najbardziej niemy głaz, drobniutki obłok Lekko się chwieje w oddali: być może, Prawie na pewno, stwór bardziej przeźroczy, Niźli sam Ariel, za plecami mymi Igra, powietrznie zwodząc; nie zaprzeczysz, Iż między tobą i niejednym stworem Przymierze było splątane w ogniwa, Ach! i wiosenna łąka, spójrz, uśmiechem Wabiła ciebie, jako śmiechem kusi Kobieta tego, któremu noc odda! Mniemałem, skargę iż wzniosę o ciebie, A warga moja ocieka słowami, Które obrzmiałe są pjanym zachwytem: Tedy nie godzi się pozostać tutaj. Trzy razy laską uderzę w tę deskę, Namiot wypełnię postaciami ze snu, Olbrzymie brzemię narzucę ci smutku, Ciężar, pod którym stąpać będziesz chwiejnie, Aby zaszlochał każdy i by odczuł, Jaka działaniom naszym przymieszana Jest melancholia. Niech gra wam ukaże Godzinę trwogi w głębi lśniącej lustra I mistrza ponad wszystkich mroczne słowo Niechaj widmowe wypowiedzą usta! Image:PD-icon.svg Public domain
|