abstract
| - 5 grudnia. Dzień gorący. Grudzień pod szesnastym stopniem jest najpiękniejszym miesiącem lata. Jeżeli wiatr nie ochłodzi promieni słońca, możemy spodziewać się szalonych upałów. Morze jest ciągle wzburzone. Pudło w 3/4 zatopione rozbija bałwany jak skała. Rozpryśnięte bałwany zalewają nas pianą jak gęstym deszczem. Z Chancellora widać ponad morzem: trzy maszty z gniazdami, mały maszt przedni na którym zawieszono łódkę, chcąc ją uchronić od porwania przez fale, dalej wystawkę i czub przedni połączone wązką ramką poręczy. Pokład zupełnie zatopiony. Komunikacya pomiędzy gniazdami stała się bardzo trudną. Majtkowie tylko pnąc się po linach, potrafią przechodzić z jednego na drugie. Niżej pomiędzy masztami morze szumi jak na rafie i rozrywa powoli ściany okrętu, z których deski mają posłużyć na zbudowanie tratwy. Dla podróżnych którzy schronili się na platformy, jest to okropne widowisko; słyszeć ten ocean ryczący, widzieć go huczącym o kilka stóp pod nogami. Zresztą lepiej nie zastanawiać się nad tem, bo otchłań tak ciągnie ku sobie, tak kusi… Pomimo tego załoga, bez chwili odpoczynku pracuje nad budową drugiej tratwy. Użyto do tego wszystkich desek, masztów górnych i pod kierunkiem Kurtisa z całą skrupulatnością prowadzą robotę. Chancellor trzyma się w zawieszaniu i nie powinien zatonąć; zresztą kapitan sądzi że tratwę należy zbudować trwale, o ile można jak najtrwalej. Przeprawa będzie długa, bo najbliższy brzeg to jest Kajenna znajduje się o paręset mil od nas. Lepiej więc przebyć jeden dzień dłużej na masztach i zbudować statek dający zupełną pewność. Wszyscy zgodziliśmy się na to. Majtkowie znów nabrali ducha i robota idzie ostro. File:'The Survivors of the Chancellor' by Édouard Riou 23.jpg Jeden tylko majtek stary, mający lat sześćdziesiąt, z brodą i włosami osiwiałemi na pokładach, opiera się przeciw opuszczeniu Chancellora. Jest to Irlandczyk nazwiskiem O’Ready. Właśnie byłem na wystawce kiedy i on przyszedł. – Proszę pana, odezwał się żując najspokojniej prymkę, koledzy są tego zdania żeby opuścić okręt, a ja zaś wcale nie mam ochoty. Dziewięć razy rozbiłem się, to jest cztery razy na pełnem morzu i pięć razy nad brzegami… Takie jest moje rzemiosło… Ja się znam na tem doskonale… Otóż, niech mnie Bóg ciężko skarze, zawsze widziałem że ci którzy szukali ocalenia na tratwach lub w łodziach marnie ginęli… Dopóki okręt płynie, nie powinno się z niego uciekać. Więcej nic nie mam do powiedzenia! Wyrzekłszy te słowa stary Irlandczyk, któremu zapewne szło o to tylko, ażeby dla spokojności sumienia powiedział co myśli, znów zamilkł zapewne na bardzo długi czas, bo znają go z małomówności posuniętej do nieprawdopodobieństwa. Około trzeciej po południu, zauważyłem że Kear i Huntley, żywo rozprawiają na przednim maszcie. Nafciarz silnie namawia na coś ex-kapitana, ten zaś zdaje się opierać i robić zarzuty, rozglądając się po niebie, po morzu, kiwając głową okazuje wątpliwość. Nareszcie po godzinnej naradzie, Silas Huntley spuścił się po linach na pokład i wszedłszy pomiędzy majtków, zniknął mi z oczów. Nie przywiązując do tego żadnej wagi, poszedłem na platformę, gdzie rozmawialiśmy przez kilka godzin z pp. Letourneur, Falstenem, panną Herbey. Około piątej zjedliśmy razem obiad składający się z sucharów, mięsa suszonego, i po półszklanki wody na osobę. Pani Kear, złamana cierpieniem nic nie jadła. Panna Herbey chcąc jej sprawić jakąś ulgę zwilża od czasu do czasu jej pałające usta. Nieszczęśliwa kobieta mocno cierpi i wątpię ażeby długo jeszcze wytrzymała. Mąż ani razu nie dowiadywał się o nią. Tymczasem około szóstej posądziłem go o to, że nareszcie uczciwość przemówiła w tem sercu samolubnem. Pan Kear zawołał na majtków stojących na przodzie okrętu, prosząc ażeby mu pomogli zejść z bocianiego gniazda. Czyżby chciał zobaczyć się z żoną będącą na tylnym maszcie? Majtkowie najprzód udali że nie słyszą. P. Kear nalega silniej i obiecuje zapłacić im za udzieloną sobie pomoc. Natychmiast dwóch majtków, Burke, Sandon, skoczyli na poręcz, dobiegli do tylnego masztu i wspięli się na gniazdo. Po przybyciu jednak na miejsce zaczęli się targować. Widocznie żądają zbyt wiele, a Kear zbyt mało daje. Przez chwilę sądziłem że pozostawią go na maszcie. Zgodzili się jednak i p. Kear dobył z trzosa paczkę dollarów oddając jednemu z majtków, który uważnie przeliczył summę i jak sądzę, musiał schować do kieszeni najmniej sto dollarów. Idzie oto żeby spuścić pana Kear z masztu naprzód okrętu. Burke i Sundon okręcili go powrozem, następnie przełożyli linę przez drąg i spuścili go na dół jak skrzynię, nie bez wielu figlów i szturchańców, które szczerze rozśmieszyły całą załogę. Omyliłem się. Kear nie miał zupełnie zamiaru zobaczyć się z żoną będącą na platformie tylnej. Pozostał wraz z Silasem Huntly na przodzie okrętu. Wkrótce potem straciłem ich z oczów. File:'The Survivors of the Chancellor' by Édouard Riou 24.jpg Noc zapadła, wiatr uspokoił się, ale morze jest ciągle wzburzone. Księżyc który wszedł około czwartej, niekiedy ukazuje się w przerwach pomiędzy chmurami, których czerwony odblask zwiastuje na jutro silny wiatr. Oby nieba dały, ażeby ten wiatr dął od północo-wschodu i popychał nas wciąż ku ziemi. Najmniejsza zmiana w kierunku byłaby dla nas szkodliwą, albowiem tratwa może płynąć tylko z wiatrem! Robert Kurtis wszedł na platformę około ósmej. Widocznie stan nieba napełnia go niepokojem i chce odgadnąć co będzie jutro. Po półgodzinnej obserwacyi, zanim zszedł na dół uścisnął mnie za rękę w milczeniu i powrócił na wystawkę. Nadaremnie starałem się usunąć na wązkiej przestrzeni dla mnie zachowanej na platformie; złe przeczucia opanowały mną. Niepokoi mnie cisza w powietrzu, które jest zbyt spokojne. Niekiedy tylko powiew wiatru prześlizgnie się po linach wydobywając z nich metaliczne dźwięki. Oprócz tego czuć coś na morzu. Silnie rozkołysane buja się jak gdyby pod wrażeniem odległej burzy. Około północy obłoki na chwilę rozsunęły się przepuszczając blask księżyca, i bałwany odbiły żywe jego światło, jak gdyby z otchłani rozlewając blask po falach. Podniosłem się rozglądając na około. Dziwna rzecz, na chwilę zdawało się ujrzałem ciemny punkcik kołyszący się w oddali na wodzie. Nie może to być skała, bo widocznie poddaje się działaniu fali. Cóżby to było takiego? Potem księżyc znów zniknął; ciemność głęboka otoczyła nas i usnąłem przytulony do masztu.
|