rdfs:comment
| - Zapomniałem opowiedzieć panu, że Silver jest człowiekiem majętnym, a przekonałem się, że ma nieprześcigniony zmysł kupiecki. Zostawia żonę, aby w jego zastępstwie prowadziła szynk; ponieważ jest to kobieta kolorowa, więc takim dwóm starym kawalerom jak pan i ja można wybaczyć przypuszczenie, że go ta żona, w równym stopniu jak i zdrowie, skłania do ponownej włóczęgi. — Gdzie jesteśmy? — zapytałem. — W Bristolu — usłyszałem głos Toma. — Wyłaź, śpiochu! — Witam was, witam! — zawołał. — Doktor również przybył tej nocy z Londynu. Brawo! Załoga okrętowa stawiła się co do jednego!
|
abstract
| - Zapomniałem opowiedzieć panu, że Silver jest człowiekiem majętnym, a przekonałem się, że ma nieprześcigniony zmysł kupiecki. Zostawia żonę, aby w jego zastępstwie prowadziła szynk; ponieważ jest to kobieta kolorowa, więc takim dwóm starym kawalerom jak pan i ja można wybaczyć przypuszczenie, że go ta żona, w równym stopniu jak i zdrowie, skłania do ponownej włóczęgi. J. T Postscriptum. Hawkins może spędzić jedną noc u matki. J. T. Możecie sobie wyobrazić podniecenie, jakiemu uległem po odczytaniu tego listu. Nie posiadałem się z radości i niemal odchodziłem od zmysłów; jeżeli czułem kiedy dla kogokolwiek wzgardę, to dla starego Toma Redrutha, który umiał tylko zrzędzić i narzekać. Niejeden z leśniczych chętnie by się z nim zamienił; cóż jednak zrobić, że tak właśnie rozporządził jaśnie pan, a wola jaśnie pana była dla nich prawem. Nikt też z wyjątkiem starego Redrutha nie miał nawet tyle odwagi, by sarkać. Nazajutrz rano wyruszyłem piechotą „Pod Admirała Benbow”, gdzie zastałem matkę w dobrym zdrowiu i usposobieniu. Kapitan, który tak długo był powodem wielu naszych zgryzot, odszedł już tam, gdzie nawet złoczyńcy przestają mącić wodę. Dziedzic kazał ponaprawiać to i owo, przemalować pokoje gościnne i tablicę, a nawet podarował nieco sprzętów — zwłaszcza prześliczny fotel dla mojej matki, który dziś stoi w szynkowni. Wynalazł jej również chłopaka do posług, tak iż miała wyrękę podczas mej nieobecności. Patrząc na tego chłopaka uprzytomniłem sobie po raz pierwszy własne położenie. Dotychczas myślałem wyłącznie o nadchodzących przygodach, a wcale nie o domu, który miałem opuścić, teraz na widok tego niezdarnego przybłędy, który miał zająć moje miejsce przy matce, po raz pierwszy łzy puściły mi się z oczu. Mam wyrzuty sumienia, że nadto dokuczałem temu chłopcu, traktując go jak kundla podwórzowego; był on jeszcze niewprawny w robocie, miałem więc sposobność, by go strofować i popychać, i nie zaniedbałem żadnej. Przeszła noc, a na drugi dzień po obiedzie znów obaj z Redruthem puściliśmy się pieszo w drogę. Powiedziałem „do widzenia!” matce i zatoce, nad którą żyłem od urodzenia, i staremu drogiemu „Admirałowi Benbow”, który już mi mniej był drogi, odkąd go przemalowano. Jedną z ostatnich mych myśli było wspomnienie o kapitanie, który tak często wałęsał się po wybrzeżu w swym wystrzępionym kapeluszu stosowanym, ze starą mosiężną lunetą, z policzkiem pokiereszowanym od szabli. Niebawem minęliśmy zakręt drogi i strony rodzinne znikły mi z oczu. Już się zmierzchało w pustkowiu, gdy wsiedliśmy do dyliżansu przy zajeździe „Pod Królem Jerzym”. Wcisnąłem się między Redrutha i otyłego, podeszłego już w leciech jegomościa; pomimo szybkiej jazdy i nocnego chłodu musiałem zrazu tęgo zadrzemać, a następnie chrapnąć snem kamiennym, podczas gdyśmy mijali góry, doliny i postój za postojem — skoro bowiem szturchnięty przez kogoś w żebra, obudziłem się i podniosłem powieki, zobaczyłem, że jesteśmy przed wielkim gmachem na ulicy jakiegoś miasta, a słońce świeci już wysoko na niebie. — Gdzie jesteśmy? — zapytałem. — W Bristolu — usłyszałem głos Toma. — Wyłaź, śpiochu! Pan Trelawney zakwaterował się w odległej gospodzie, aż koło stoczni, aby doglądać roboty na statku. Zwróciliśmy tam kroki. Ku wielkiej mej uciesze droga nasza wiodła wzdłuż nadbrzeża, gdzie sterczał istny las okrętów przeróżnych rozmiarów oraz o najrozmaitszym takielunku i przynależności państwowej. Na jednych z nich żeglarze śpiewali przy pracy, na drugich wysoko nad mą głową wdrapywali się ludzie po linach, które wydawały się cienkie jak nitki pajęcze. Choć całe życie dotychczas spędziłem nad morzem, to jednak miałem wrażenie, że nigdy nie znajdowałem się tak blisko morza jak wówczas. Woń smoły i soli była dla mnie jakby nowością. Widziałem tu najosobliwsze istoty ludzkie, przybywające z najodleglejszych krain za oceanem. Widziałem również wielu starych marynarzy z kolczykami w uszach, z bokobrodami trefionymi w kędziory i z zasmolonymi harcapami, idących butnie niezgrabnym krokiem ludzi morza; nie mógłbym się więcej zachwycać, gdybym widział tłum królów czy arcybiskupów. I ja sam też wybierałem się na morze. Na statku był bosman kurzący fajkę i śpiewający marynarze z harcapami. Wybierałem się w drogę ku nieznanej wyspie, na poszukiwanie zakopanych skarbów! Gdy jeszcze oddawałem się tym błogim marzeniom, doszliśmy nagle do dużej karczmy i ujrzeliśmy pana Trelawney’a ubranego od stóp do głów jak oficer marynarki, w grube granatowe sukno, uśmiechniętego i zdążającego ku nam przepysznie naśladowanym krokiem żeglarskim. — Witam was, witam! — zawołał. — Doktor również przybył tej nocy z Londynu. Brawo! Załoga okrętowa stawiła się co do jednego! — O panie łaskawy! — wykrzyknąłem. — Kiedy odpływamy? — Kiedy odpływamy? — powtórzył. — Jutro podnosimy kotwicę!
|