rdfs:comment
| - Wielki ból przeszywał serce Dillana, gdy spoglądał na to, czym stał się jego dom. Niegdyś malutkie chatki, subtelnie rozsiane wzdłuż doliny pod osłoną koron wysokich drzew, stanowiły przykład nieskazitelnego piękna Arborei. Zwierzęta wraz z dziećmi biegały w cieniu potężnych konarów, podczas gdy młodzieńcza wyobraźnia każdy kamień czy krzak zamieniała w źródło cudów i tajemnic. Nawet, gdy czasy były ciężkie, bez względu na rasę i wiek, mieszkańcy miasteczka zbierali się razem co noc, aby tańczyć i śpiewać przy cieple ogniska. Atarowie uczynili z tego miejsca raj dla szukających spokoju z dala od intryg bogów i ich wyznawców. Ich życie nie było łatwe, ale żaden dzień nie był zmarnowany – każdy był wart życia.
|
abstract
| - Wielki ból przeszywał serce Dillana, gdy spoglądał na to, czym stał się jego dom. Niegdyś malutkie chatki, subtelnie rozsiane wzdłuż doliny pod osłoną koron wysokich drzew, stanowiły przykład nieskazitelnego piękna Arborei. Zwierzęta wraz z dziećmi biegały w cieniu potężnych konarów, podczas gdy młodzieńcza wyobraźnia każdy kamień czy krzak zamieniała w źródło cudów i tajemnic. Nawet, gdy czasy były ciężkie, bez względu na rasę i wiek, mieszkańcy miasteczka zbierali się razem co noc, aby tańczyć i śpiewać przy cieple ogniska. Atarowie uczynili z tego miejsca raj dla szukających spokoju z dala od intryg bogów i ich wyznawców. Ich życie nie było łatwe, ale żaden dzień nie był zmarnowany – każdy był wart życia. Jednak energia, która nadawała każdej chwili tutaj spędzonej uczucie błogości odeszła Powietrze wypełnił żal i nienawiść. Pasja, która mieszkała w ich sercach, zamieniła się w zazdrość i szał. Drobna kłótnia między kochankami rozrosła się i krok po kroku pożerała urok miasteczka. Rodziny stawały przeciwko sobie. Wielki mur – niczym otwarta rana na twarzy planu – dzielił zarówno dolinę jak i jej mieszkańców. Jad w ich duszach stał się tak silny, że ziemia pod ich stopami drżała, będąc na skraju przeniesienia się na inny plan. Arborea odrzucała ich i nikt nie potrafił powiedzieć, gdzie ostatecznie wylądują. Jednak nawet w obliczu takiego zagrożenia nie potrafili się zjednoczyć. Gorzej – ta kwestia dzieliła ich jeszcze bardziej. Dillan w akcie desperacji szukał nawet pomocy u panteonów, których świątynie znajdowały się nieopodal, jednak kapłani odwracali głowy. Kojenie bólu tych, którzy ich odrzucili, nie interesowało bogów. Ręka na ramieniu wyrwała go z zamyślenia. „Hej”. Odwrócił się by ujrzeć twarz Alana, który uśmiechał się do niego pocieszająco. „Ten ponury wygląd do ciebie nie pasuje. Zaufaj mi – wszystko będzie dobrze”. Alan przyciągnął go bliżej siebie i ich usta spotkały się, z początku łagodnie, lecz im mocniejsze stawało się ich objęcie, tym większa pasja ich ogarniała. Kiedy zaprzestali, łzy płynęły po policzkach Dillana. Alan scałował je i szepnął „Musisz mieć nadzieję – oni potrzebują naszej siły”. Dillan potrząsł głową. „Ale czy to musi w ten sposób się skończyć? Czy naprawdę musisz...” „Mam wolność wyboru, mam też wolność dawania wedle woli. Musisz wierzyć w to, co robimy, Dillan. Bogowie woleliby patrzeć jak nasi ludzie cierpią a tak zwani przyjaciele już dawno zapomnieli, o co walczymy. Jeśli nie będziemy wierzyć w siebie, w ideały, według których próbowaliśmy żyć, wtedy magia zawiedzie i wszystkie nasze dotychczasowe wysiłki pójdą w niwecz.” Dillan powoli kiwnął głową a jego palce przemknęły po srebrnym ostrzu, które dzierżył. Alan podniósł brodę pozwalając na kolejny pocałunek i obydwaj spoczęli na łożu z dzikiej trawy i liści. Kochali się, a bariery pomiędzy nimi pękały jedna po drugiej, pozwalając namiętności pochłonąć ich w pełni, mieszając smutek kilku ostatnich lat z siłą ich więzi. Czar ten prysł z chwilą, gdy Dillan zatopił sztylet głęboko w piersi Alana a strumień krwi rozlał się na ziemię. Po chwili złączyły się z nim łzy. Łzy żalu i radości, łzy rozpaczy i ślepej nadziei. ?kanie wstrząsnęło jego ciałem i wystraszyło ptaki, które rozpierzchły się we wszystkich kierunkach. Nagle magia wypełniła powietrze i wszystko wokół pary wydawało się iskrzyć, tak jakby ich akt poruszył duchy doliny. Siedząc obok swego martwego kochanka, Dillan odwrócił wzrok w stronę miejsca, które kiedyś nazywał domem, patrząc na ścianę tak, jak gdyby mógł ją skruszyć wzrokiem. Zwątpienie dotknęło jego ducha. Czy magia była wystarczająco potężna? Czy ofiara dana z własnej woli, akt miłości pełnej pasji i poświęcenia mógł zrównoważyć lata nienawiści i gniewu? Czy była tego warta? Czy ich wiara była dostatecznie silna? W samym środku doliny kilka ptaków przykucnęło na murze. Z chwilą, gdy ich pazury zadrapały kamień, kilka dużych kawałków stoczyło się ku ziemi.
|