About: dbkwik:resource/vghws373KO9kiNywku1gAg==   Sponge Permalink

An Entity of Type : owl:Thing, within Data Space : 134.155.108.49:8890 associated with source dataset(s)

AttributesValues
rdfs:label
  • Książka pamiątek/14
rdfs:comment
  • XIV Ledwo przy ostatnim schodzie zdążyłem Romualda zatrzymać. — Helusia jeszcze nic nie wie o moim wyjeździe — rzekłem do niego przyciszonym głosem — proszę cię, niech to między nami, li między nami aż do pojutrza zostanie. Wszakże się czujesz zdolnym przez trzydzieści sześć godzin utrzymać taki niewinny sekrecik? — Hm! niewinny? trzeba złożyć dowody — i figlarnie spojrzał mi w oczy i pod najweselszym wrażeniem dziecinnej, jak on ją miewał, pustoty wbiegł prędko do pokoju, gdzie Helusia właśnie siedziała.
dcterms:subject
Tytuł
dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg==
dbkwik:resource/WglBShsp9V9mYtToH6YeZw==
  • XIV
dbkwik:wiersze/pro...iPageUsesTemplate
Autor
  • Narcyza Żmichowska
abstract
  • XIV Ledwo przy ostatnim schodzie zdążyłem Romualda zatrzymać. — Helusia jeszcze nic nie wie o moim wyjeździe — rzekłem do niego przyciszonym głosem — proszę cię, niech to między nami, li między nami aż do pojutrza zostanie. Wszakże się czujesz zdolnym przez trzydzieści sześć godzin utrzymać taki niewinny sekrecik? — Hm! niewinny? trzeba złożyć dowody — i figlarnie spojrzał mi w oczy i pod najweselszym wrażeniem dziecinnej, jak on ją miewał, pustoty wbiegł prędko do pokoju, gdzie Helusia właśnie siedziała. Wbiegł, a za progiem stanął jak wryty. Czy go dziwna nieśmiałość ogarnęła, czy wzrok promienny Helusi przykuł do miejsca? — ja wiem tylko, że byłbym go uściskał za tę chwilę pomieszania, wzruszenia, obawy, za to nagłe stracenie fantazji, a poczucie jakiegoś lękliwego uszanowania. Pani Agnieszki nie było jeszcze, Małgosia w drugiej izbie przy gotowaniu się krzątała, dziewczę, samo z myślami swymi zostawione, łokieć na stole, a główkę wsparło na dłoni i widać było, że w sobie dosłuchuje przerwanej Romualda muzyki. Cichość ulicy, drzwi odemknięte, niewielka schodów wysokość, wszystko to razem ułatwiało pochwycenie każdego brzmienia w jego najsubtelniejszym zadrgnięciu. Kiedyć ja, profan, tak się dałem oczarować świetnej improwizacji Romualda, można sobie wyobrazić, jak współkastowa, współwyświęcona Helusia zachwycić się nią musiała, ale ten wrzask ostatni, dla mnie słowami i prośbą Romualda uzupełniony, dla niej się niczym wytłumaczyć nie mógł. Ciągnęła dalej w wyobraźni swojej rozwinięcie pierwotnego tematu, lecz do ładu trafić jej było trudno i pewne zmęczenie w całej postawie się odbiło, gładkie czoło w dwie prostopadłe między brwiami wyrysowało się kreski, twarz, nie powiem, że zbladła, ale zbielała trochę niby po już przemijającym osłabieniu. Wejście nasze niczym ani wyrazu oblicza, ani układu postaci nie zmieniło; Helusia miała pod tym względem niekarną, ale prześliczną naturę. Przykrym zawsze, niepodobnym w niektórych chwilach był dla niej wszelki gest konwencjonalny, ukłon, schylenie głowy, podanie ręki, przymilający uśmiech witania lub pożegnania: na nic się zdobyć nie mogła, jeżeli to równocześnie w jej usposobieniu nie leżało, ale też kiedy się zdobyła, mimowolnie każdy szczerzej odczuwał i wyżej cenił sobie. W pierwszych początkach naszej znajomości bardzo długo wytłumaczyć sobie nie umiałem, dlaczego najprostsze pozdrowienie Helusi więcej na siebie zwracało uwagi i dłużej było w pamięci przytomne niż milszej sercu częstokroć i daleko pożądańszej życzliwości objawy. Gdy Maria Regina uniosła się z krzesła lub kanapy na moje przyjęcie, gdy mi z wdziękiem nie tak bardzo odległe do siedzenia wskazała miejsce, gdy rzuciła najłaskawszym o zdrowie lub o rachunek z dnia wczorajszego pytaniem, czułem, że mi jest „dobrze” na świecie, ale nie czułem, że ona jest „dobrą”; dla mnie była to, zaiste, wielka uprzejmość z jej strony, ale był także i zwyczaj towarzyski; kilka słów tylko lub nazwiska przemienić, też same względy mogły spotkać pierwszego lepszego z przybywających gości. U Helusi przeciwnie: rzemieślnicze, nieforemkowe, a przy pieszczotach rodzicielskich jej samowoli zostawione wychowanie rozwinęło do wysokiego stopnia pierworzutność wrażeń, wyrażeń i ruchów. Kiedy była czasem pilnie szyciem zajęta, to choćby aksamity i gronostaje do pokoju weszły, nie byłaby oczu podniosła ani też igły z ręki nie byłaby wypuściła. Kiedy miała do śpiewu ochotę, to jej głosik słowiczy rozlegał się po dworku całym, po ogródku, po ulicy nawet, a czy kto słuchał czy nie słuchał, jej to było wszystko jedno; żadna twarz obca „nie żenowała” jej wówczas, lecz kiedy na ochocie zbywało — och! to znów prośby, namowy, jej własne usiłowania na nic się nie przydały. Dziwna jej natura ciągłego w najdrobniejszych szczegółach potrzebowała natchnienia. Ludzie, którzy o sobie jakimkolwiek wrażeniem znać nie dali, ginęli jej sprzed oczu — nigdy — nigdy Helusia nie wiedziała, gdzie było więcej, a gdzie mniej osób, gdzie stroje świetne, a gdzie skromniejsze ubrania; z przechadzek swoich, z nieczęstych w okolice warszawskie wycieczek zawsze wprawdzie przyniosła jakieś wspomnienie albo spostrzeżenie jakieś, bo nie trzeba znów sobie wyobrażać, że Helusia po obłokach chodziła i że jej samej w niej samej nie było; wiele jest takich aż do bezmyślności marzycielskich organizacji — moja wybrana siostrzyczka nie do nich należała, dzięki Bogu. Zanosiło się po trochu na tę szkaradną chorobę wtenczas, gdy ją bezmowna tęschnota dręczyła, lecz skoro tylko raz się otrząsnęła z padającej na nią niemocy, wszystkie władze ducha do życia powołane nie zasnęły już potem w owej limfatycznej, ospałej martwocie, którą dykcjonarz ostemplowanych fałszów marzycielstwem nazywa. Nie, Helusia nie była marzycielką, chociaż się dla niej tego bardzo obawiałem; Helusia nie znała chwil pustych i czczych zupełnie: jej myśl była zawsze wypełniona jakąś stanowczą, w słowa ujętą ideą; jej serce zawsze uderzało pewnym i nazwać się mogącym uczuciem — zbierała więc i wspomnienia, i spostrzeżenia po drodze, lecz najczęściej takie, których by inni może z ziemi nie podnieśli, a wymijała takie, które wszystkich uderzyć mogły. Co zaś górowało nad jej całą osobistością, to głównie zdolność — iż tak rzeknę — topienia się, absorbowania się w chwili obecnej, w pracy obecnej, we wrażeniu obecnie doznawanym; stąd szła i trudność owa do zadośćuczynienia wielu prostej przyzwoitości przepisom. Nie zliczyłbym nawet, ile razy moje pozdrowienie bez wzajemnego pozdrowienia przepadło, moja grzeczność lub przysługa nawet wdzięcznym nie opłaciła się spojrzeniem — a jednak to wszystko w innych chwilach sowicie nagradzało się znowu. Helusia niby nie tworzyła oddzielnych znaków i wyrażeń na objaśnienie tego, co się w jej duszy działo — więcej powiem: Helusia była skąpą i głosu, i ruchu każdego, ale głos i ruch każdy zawsze to jedynie wyrażał, co mu kiedyś przed puszczeniem w obieg pospolity wyrażać było poruczonym. W owej chwili, gdyśmy weszli z Romualdem, dziewczynka, bardzo głęboko jeszcze muzyką i dziwacznym jej zakończeniem lub raczej dziwacznym jej niedokończeniem zajęta, zupełnie wypuściła z uwagi, że mój towarzysz po raz pierwszy dnia tego jej się przedstawiał. Romuald śpieszył do uśmiechu, do ręki serdecznie podanej, a tu na progu zaraz spotkał się ze smutnie surowym wyrazem jej twarzy; gdy go przy tym ogarnęło zaniepokojenie, pytające spojrzenie tych półbłękitnych, półsłonecznych oczu, nie śmiał dalej postąpić, bo przyznał mi się później, tak go coś nagłym strachem przejęło, jak gdyby cała rozmowa nasza przez Helusię podsłuchaną być mogła i jak gdyby obraziła ją śmiertelnie. „Wszystko stracone! Ona mię nigdy kochać już nie będzie” — pomyślał sobie z przerażeniem, a Helusia tymczasem, wcale nie rozgniewana, wcale nie obrażona, swoim najłagodniejszym właśnie, przytłumionym, lecz pełnym dźwięku przenikającego odezwała się głosem: — Cóż to się panu stało, panie Romualdzie? Na kogo się tak zniecierpliwiła ta nuta ostatnia? Nie mogę zrozumieć, ona przecież do ciągu tego, co pan grałeś, nie należy? W Romualda jak gdyby dusza wstąpiła — prędko zbliżył się do Helusi, ujął jej rękę i w swoim ręku dłużej nad uścisk powitania zatrzymał. Krótka to była chwila, dla mnie przecież jedyna, w której się z bliska przypatrzeć mogłem, jak promieniejącymi blaskami twarz kochającej kobiety promienieje. Zdawało mi się, żem doskonale już pojął całe bogactwo duchowej piękności, z tych niby mniej kształtnych rysów Helusinych przeświecające; nagle spostrzegłem, że ja się ani cząsteczki jego nie domyślałem nawet — dopiero pod wzrokiem Romualda wybłysnęło „z pączka tajemnicy” zjawisko dziewicze. Rzekłbyś, iż światłość jakaś zaskórna z opalów i rubinów po licach się rozlała. Spojrzenie, zwykle do głębi własnej duszy powściągnięte, wezbrało teraz i płynęło na świat boży strumieniem szczerozłotym tak czystego ukochania, tak nieprzebranej, nieograniczonej dobroci, że tylko ręce składać i o pomoc w drodze życia, o pociechę w strapieniach, o uświęcenie w radości jej prosić. Nie trudno pojąć nawet bez żywego przykładu, jak Taborowym cudem rys każdy z osobna wyszlachetniał, wywdzięczniał, wyrobił się do stopnia właściwego sobie ideału. Jak myślę, że gdybym się w niej był kochał, to bym zawsze miał władzę widzenia jej taką, jak wówczas widziałem, jak nigdy ani pierwej, ani już potem przypomnieć jej sobie nie mogę. Miłość musi być chyba przeczuciem, odgadnięciem, a na koniec uprzytomnieniem sobie tej doskonałej piękności, którą jako możliwość Bóg na każdej, choćby też i bardzo brzydkiej twarzy złożył; kto obojętny, ten się jej nie domyśla wcale, kto życzliwie, uważnie, z pewnym już własnej moralności podniesieniem rozpatruje się w fizjognomiach ludzkich, ten ją czasem spostrzega, czasem wywnioskowywa, ale kto kocha, ten zawsze, w każdej chwili żywymi oczami na żywą i wcieloną patrzy. Jestem pewny, że Romuald jeśli nie sercem, to artyzmem i talentem od pierwszego spotkania zaraz ujrzał Helusię w jej seraficznym przemienieniu. A ja sam czyż dlatego Marię Reginę kochałem, że według powszedniego dykcjonarza piękniejszą, przystojniejszą od Helusi była? Och! nie, dziś to wiem jeszcze, iż mi się w niej nie podobał ani poprawniejszy rysunek, ani świetniejszy koloryt, ani żaden z tych ujętnych, określonych kształtów, które każdy przechodzący na ulicy rozeznać i nazwać sobie potrafi. Nie, moja Maria Regina nie była Marią Reginą warszawskich salonów: ona ciągle stała przede mną w pierwowzorze swoim, jaką przed narodzeniem Bóg ją w swej świętej myśli stworzył — jaką po śmierci w zbawieniu swoim być była powinna: jasna, silna, archanielska — nawet taka, jakiej nigdy dowidzieć nie mogłem: nawet tkliwa i kochająca. Toż to właśnie w pierwszych dniach mojej wiekuistej straty najwięcej mi dokuczało; gdybym od razu był sobie powiedział: „omyłka lub niepodobieństwo” — od razu także byłbym ją wyrwał choć z kawałem zakrwawionego serca i nie rozmazgajałbym się w żalach bezcelowych i bezskutecznych ku przeszłości zawrotach. Ale na nieszczęście widziałem sam przed sobą, ile tam skarbów zaklętych w tym Sezamie złożonych, a co gorzej, tkwiło we mnie to przekonanie głębokie, że nikt inny tak dobrze nie wie, że mnie tylko dostała się zdolność osobna jakaś na przeniknięcie wszystkich tajemnic tej duszy. Ja się mogłem nie zrazić jej wyższością, nie upokorzyć jej pychą, nie zniechęcić jej egoizmem rodzinnym, bo ja czułem, jak ta „wyższość”, najczęściej zawadzająca w kobietach, dokoła niej wdziękiem i koniecznością dobrego się roztaczała; czułem, że to jest wyższość, która wznosi i podtrzymuje towarzyszów, a nie spycha ich z drogi swojej — wyższość, przed którą nie czoło nachylać, lecz przy której w górę ku słońcu rość trzeba. Jej pycha znowu to proste chemiczne pokrewieństwo natury ze wszystkim, co wielkie, świetne, szlachetne; wśród drobnostek i błędów poziomych stąpa ona wzgardliwie trochę, szyderczo trochę i ze wstrętem, ale wezwać ją do najrozleglejszej pracy, rzucić w jej przeznaczenie najtrudniejsze, a piękne do spełnienia przedsięwzięcia — z pychy wykwitnie siła, potęga, energia. A cóż dopiero owo jej samolubstwo rodzinne! Czyż to ono w czymkolwiek psuć mi mogło harmonię całości? Ono ją właśnie najpiękniejszą koroną wieńczyło — ono kładło świadectwo o niezaspokojonej niczym potrzebie kochania; ono rozbudzało wszystkie nadzieje — ach! i wszystkie żale moje! Maria Regina mogłaby kochać; Maria Regina musi kochać pod grozą ostatniego zubożenia na duchu; Maria Regina kochać będzie zapewne — lecz czy znajdzie takiego, co ją pojmie, uzna, oceni? Ja tak bym umiał dzielić wszystko z nią sprawiedliwie; tak bym wiele przyjmował bez fałszywego wstydu; tak wszystko właśnie oddawał z radością! Ha! to szatan chyba wichrzy po świecie — mnie ona kochać nie może...
is dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA== of
Alternative Linked Data Views: ODE     Raw Data in: CXML | CSV | RDF ( N-Triples N3/Turtle JSON XML ) | OData ( Atom JSON ) | Microdata ( JSON HTML) | JSON-LD    About   
This material is Open Knowledge   W3C Semantic Web Technology [RDF Data] Valid XHTML + RDFa
OpenLink Virtuoso version 07.20.3217, on Linux (x86_64-pc-linux-gnu), Standard Edition
Data on this page belongs to its respective rights holders.
Virtuoso Faceted Browser Copyright © 2009-2012 OpenLink Software